Korespondencja ze Stambułu
Sułek jeszcze przed przylotem do
Stambułu mówiła, że wynik inny niż złoto będzie rozczarowaniem. Formę
wyszykowała perfekcyjnie, rekordy życiowe biła lub wyrównywała w każdej
konkurencji, a na metę biegu na 800 m - jego przebieg i tempo rozpisała
wcześniej długopisem na dłoni, na początku pędziła nawet zbyt szybko -
dosłownie wpadła. Wystarczyło tylko do srebra, więc zalała się łzami.
23-laka przez sześć i pół sekundy była rekordzistką świata. Jej wynik (5014) okazał się lepszy od dotychczasowego halowego rekordu globu, który jedenaście lat temu ustanowiła Dobrynska, ale tuż po niej finiszowała dwukrotna mistrzyni olimpijska w siedmioboju, Belgijka Nafissatou Thiam, która wypracowała 5055 punktów. To osiągnięcie z innej planety.
- Przegrywam w konkursie, który stał na historycznym poziomie. Popatrzcie, czy ja jestem szczęśliwa? Przyjechałam tu przecież po rekord świata oraz zwycięstwo. Kolejny medal, ale znowu nie złoty… Nikt nie pamięta drugich miejsc, pamięta się tylko zwycięzców. Trener jest tak samo smutny, jak ja. Tylko wy się cieszycie - wypaliła do dziennikarzy pokazując, że ma nietuzinkowy charakter.
Jej pojedynek z Thiam oglądała z trybun poprzednia rekordzistka świata, Ukrainka Dobrynska. - Wiedziałam, że mój wynik zostanie pobity - przyznaje w rozmowie z „Rz”. - Thiam ma doświadczenie, Sułek imponuje mi charakterem. Na mecie biegu właściwie umarła. To także zdolność. Sportowcy, którzy potrafią tak robić, będą w przyszłości wielcy.