– Zawsze wiedziałam, że akcja tego filmu musi się toczyć w Nowym Jorku – mówi duńska reżyserka Lone Scherfig i dodaje, że bardzo pilnowała, by jej amerykański film nie miał w sobie nic „hollywoodzkiego”.
Nowy Jork to moloch tętniący życiem, mający własny rytm i charakter. Różnorodny, zapędzony. Metropolia, która nigdy nie śpi, z tragedią 11 września 2001 roku w pamięci, ale nastawiona na przyszłość. I z europejskim snobizmem na sztukę.
Tak też to miasto jawi się młodej kobiecie, która z dwoma synami przyjeżdża i na moście zawieszonym nad East River uśmiecha się: „Manhattan! Zawsze marzyłam, żeby tu być. Ale Nowy Jork w filmie Lone Scherfig to nie tylko 5th Avenue i Broadway. Dunka trafia z kamerą do New York Public Library i do jadłodajni dla bezdomnych.
Nietypowi bohaterowie
Bohaterami jej opowieści nie są bowiem młodzi yuppies ani biznesmeni mieszkający w apartamentach za dwa miliony dolarów, lecz ludzie samotni, zagubieni, często niedający sobie rady z codziennością.
Clara, która w pierwszej chwili wydaje się turystką chcącą pokazać dzieciom Manhattan, szybko okazuje się zdesperowaną kobietą, która z synami uciekła od męża tyrana i domowej przemocy. Alice to pielęgniarka, terapeutka amatorka wciąż zajmująca się innymi, a rzadko myśląca o sobie. Kiedy ktoś rzuci jej uwagę: „Pewnie nikt cię nigdy nie kochał”, po jej policzku spłyną łzy.