Mimo że z wiosny został przeniesiony na październik, nazwa pozostała: Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena. Przez 23 lata stał się jedną z muzycznych atrakcji nie tylko dla polskich widzów, więc jakakolwiek zmiana mogła być uznana za poddanie się pandemicznej sytuacji. Tego zaś organizatorzy chcieli uniknąć, gdy trwa Rok Beethovena i mamy 250. rocznicę urodzin kompozytora.
Do tego święta cały świat naprawdę przygotowywał się od kilku lat. Covid-19 ostro namieszał i z wielu planów nic nie wyszło. Należy żałować nieodbytych koncertów, ale samemu Beethovenowi pandemia nie zaszkodzi. Nadal będzie uważany za jednego z geniuszy.
Czego Beethoven może nas dzisiaj nauczyć? To pytanie jest też tytułem artykułu opublikowanego niedawno w „Wall Street Journal". Jego autor przypomina, że nawet jeśli dziś świat zachodni niechętnie odnosi się do własnej przeszłości pełnej przemocy i opresji, to Beethoven powinien być nam bliski, bo żył w czasach gwałtownych przemian politycznych, społecznych, religijnych i muzycznych. Upadały idee, systemy wartości, mnożyły się utopijne wizje i jakże to podobne jest do naszej epoki. I właśnie w tym zamęcie Beethoven wprowadził muzykę na zupełnie nowe tory. Od niego rozpoczyna się muzyczna nowoczesność.
Program uległ gruntownym przemianom, ale podczas dziesięciu koncertów zaplanowanych w Warszawie między 10 a 22 października utwory patrona będą dominować. Beethoven nie będzie jednak sam. Co wieczór w programie znajdzie się utwór Krzysztofa Pendereckiego. To hołd dla zmarłego w marcu kompozytora, ale i okazja do uświadomienia sobie, że obaj twórcy dokonali przełomu w muzyce w czasach burzliwych jej przewartościowań.
Będzie to festiwal bardziej kameralny, nie usłyszymy więc IX Symfonii. Z dzieł symfonicznych wybrano te, które świetnie zabrzmią w wykonaniu skromniejszych orkiestr. Andrzej Borejko, dyrektor Filharmonii Narodowej, na inauguracyjny koncert zaproponował „Adagio molto e meso" w opracowaniu Australijczyka Bretta Deana.