Choć od śmierci słynnego warszawskiego barda minęło 45 lat, nadal fascynuje swoją sztuką i osobowością. Alex Kłoś dotarł do wielu bliskich mu osób, które wspominają go jako człowieka niepokornego, kochającego życie. Na pytanie, czy był dzieckiem ulicy, siostra Grzesiuka Krystyna Zaborska wyjaśnia:– W żadnym wypadku. Mama nie pracowała, chodziła z nami na spacery. W dzieciństwie był chyba najbardziej z nas wszystkich kochany. Pierwszym instrumentem, na którym grał, była mandolina, ale piosenki, które śpiewał jako 13-latek, nie były łobuzerskie.Specyficzny akcent i intonacja głosu nie były dziedzictwem pokoleń, bo rodzice Grzesiuka nie pochodzili z Warszawy.– Nie przestrzegał żadnych zasad muzycznych – uważa Stanisław Wielanek. – Frazę naginał, jak mu było wygodnie. Muzycy nie bardzo chcieli z nim grać.
Za to dziewczyny, z którymi – jak ocenia siostra – szło mu świetnie, zachowały o nim ciepłe wspomnienia.
– Jak ktoś chciał na mnie krzywym okiem spojrzeć, zawsze stał z boku i był moim obrońcą – mówi jedna z nich.
Epizody z czasu pobytu w obozie koncentracyjnym w Dachau wspomina mężczyzna wdzięczny za pomoc w uratowaniu brata.
– Czuwał całą noc, żeby nie poszedł na druty – przypomina.