Warszawska publiczność, która niemal całkowicie wypełniła Salę Kongresową, oklaskiwała podczas Ery Jazzu, jako jedna z nielicznych na świecie, specjalny projekt Black Saint Quartet Davida Murraya z gościnnym udziałem jednej z najwybitniejszych wokalistek Cassandry Wilson. Na ich płycie „Sacred Ground” (2007) wykonuje ona tylko dwie piosenki, wczoraj śpiewała przez większą część koncertu. – To, co robię z Davidem, znakomicie kontrastuje z muzyką bluesową opartą na brzmieniu gitary i kontrabasu, która dominuje w moim repertuarze. Dzięki niemu powróciłam do zakątka muzyki, w którym nie byłam ponad 10 lat – powiedziała podczas spotkania z fanami.
Rzeczywiście, takiej Cassandry Wilson jeszcze nie słyszeliśmy. Na scenę wyszła dopiero po długim instrumentalnym wstępie kwartetu Murraya, w którym wyróżniała się kompozycja „Transitions” z ekspresyjnymi solówkami wszystkich członków zespołu: młodego pianisty Lafayette’a Gilchrista, charyzmatycznego kontrabasisty Jaribu Shahida z dredami sięgającymi ziemi i weterana perkusji Andrew Cyrille’a.
Zjawiskowa artystka już w pierwszych sekundach wywołała aplauz publiczności
Samo pojawienie się wokalistki wzbudziło aplauz publiczności. Dziękując za gorące powitanie, przedstawiła się autobiograficzną piosenką „The Prophet of Doom” napisaną specjalnie dla niej przez poetę Ishmaela Reeda. Od razu dało się zauważyć, że ten projekt traktuje inaczej niż swoje. Czuła się swobodniej, wiedząc, że nie musi skupiać na sobie całej uwagi słuchaczy, bo na scenie jest również czterech doskonałych muzyków. Najważniejszym utworem okazała się tytułowa kompozycja albumu „Sacred Ground” opowiadająca o prześladowaniach afroamerykańskiej społeczności w USA. Dramatyczną historię wypędzanych rodzin Wilson opisała z charakterystyczną dla siebie powściągliwością, ale w finale dała upust emocjom i połączyła swój lament z saksofonem Murraya w przejmującym unisono. Następująca po tym utworze swobodna bossa nova rozładowała napięcie, chociaż moim zdaniem był to zbyt duży kontrast nastrojów.
Choć Wilson zapowiadała powrót do jazzowych standardów, to śpiewała tematy brzmiące nowocześnie. Dopiero na bis zaintonowała „Body and Soul” i mogliśmy się poczuć jak w wielkim klubie, gdzie najważniejsza jest atmosfera. Koncert pokazał, że jego bohaterka nie da się zaszufladkować jako wokalistka folkowo-bluesowa. Mimo że właśnie w tym stylu pozostaje bezkonkurencyjna.