Piosenka pod pseudonimem

Popularność wznowionej po 25 latach płyty „Franek Kimono” przypomina, że wielu artystów odnosi sukcesy pod pseudonimami. Bywa, że rozszyfrowujemy je po latach albo w najmniej oczekiwanych sytuacjach

Aktualizacja: 03.08.2008 10:26 Publikacja: 03.08.2008 09:36

Piosenka pod pseudonimem

Foto: materiały prasowe

Gala Fryderyków w 1996 r. w Sali Kongresowej. Statuetkę za piosenki Justyny Steczkowskiej z bestsellerowej płyty „Dziewczyna szamana” otrzymuje Ewa Omernik. Autorka się nie zgłasza, oczekiwanie się przedłuża. Szmer zniecierpliwienia. Z widowni biegnie na scenę Grzegorz Ciechowski. Ewa Omernik to jego pseudonim.

– Na początku nie chciałem moim nazwiskiem zakłócić debiutu Justyny, zdecydowałem się wystąpić pod panieńskim nazwiskiem mamy – mówił mi w wywiadzie. – Gdy obwieściłem, że Ewa Omernik to ja, pomyślałem „nie ma co świrować”, napiszę dla Justyny jako Ciechowski. Kiedy jednak zaczęły powstawać teksty na nową płytę „Naga”, spostrzegłem, że ich autorem nie jest żaden Ciechowski, tylko właśnie Ewa Omernik. Dla Justyny piszę inaczej niż dla Ciechowskiego. Dochodzi wtedy do jakiegoś mentalnego transseksualizmu. Kiedy donosiłem Justynie kolejne teksty, mówiła „Mój Boże, podziękuj Ewie”. Nie będziemy jej uśmiercać.

Później Grzegorz Ciechowski otrzymał jeszcze Fryderyka w kategorii muzyka korzeni za album „Oj da dana” nagrany pod szyldem Grzegorz z Ciechowa.To był najbardziej spektakularny coming out związany z używaniem pseudonimów. Najbardziej wstydliwy zdarzył się wcześniej, jeszcze za PRL. Był to czas, kiedy Polskie Radio lansowało wiele melodii ludowych szerzej nieznanych twórców. Jeden z kompozytorów mający wgląd w księgowość ZAiKS dzielącego tantiemy zauważył, że przechowywane dla nich pieniądze zapisywane są w rubryce ujętej w skrócie „mellud”. Gdy zarejestrował w stowarzyszeniu pseudonim Mellud – wszystkie pieniądze szły na jego konto. Rzecz w końcu wyszła na jaw. Kompozytor był jednak członkiem PZPR i skończyło się na partyjnej naganie.

– Pseudonim bywał koniecznością dla ludzi utalentowanych i pracowitych, gdy innym brakowało talentu, a pracować się nie chciało – mówi jeden z najważniejszych polskich tekściarzy. – Taśmy z piosenkami przechowywano bowiem w pudełkach z opisem wykonawcy, autora i kompozytora. Proszę sobie wyobrazić, że redaktor emituje jedną piosenkę autora o nazwisku X, a potem drugą. Trzeciej, mimo że była dobra, już nie puścił, bo naraziłby się na zarzuty o kumoterstwo. W takich sytuacjach pseudonim dawał większe szanse na bycie w eterze, a i tantiemy.

Nasz rozmówca wspomina też sytuacje, kiedy napisaniu tekstu towarzyszył dylemat, czy warto swój dorobek i dobre imię łączyć z propozycjami niezbyt ambitnymi. Pseudonim dawał szanse zarabiania w ukryciu bez narażania się na nieprzyjemne komentarze. Być może taka była przyczyna, że Witold Lutosławski, jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów XX wieku, napisał kilkadziesiąt popularnych piosenek jako Derwid. Julian Tuwim używał ponad 40 pseudonimów, m.in. Schyzio Frenik, Roch Pekiński, Oldlen.

W latach 60. wpływową grupę tekściarzy tworzyli dziennikarze muzyczni, którzy promowali na antenie nowych, bigbeatowych twórców. Marek Gaszyński, znany m.in. ze „Snu o Warszawie” Czesława Niemena czy „Nie zadzieraj nosa” Czerwonych Gitar, wiele piosenek napisał pod pseudonimem. Podobno kobiecym. Z kamuflażu korzystał Franciszek Walicki, ojciec polskiego rock and rolla. „Czy mnie jeszcze pamiętasz?” i „Wiem, że nie wrócisz” Niemena oraz „Gdybyś kochał, hej” Breakoutu podpisał jako Jacek Grań.

Jednym z najważniejszych tekściarzy, którzy pracowali pod pseudonimem, jest Janusz Kondratowicz. Jako Jan Krynicz sygnował piosenki Seweryna Krajewskiego („Płoną góry, płoną lasy”) czy Krzysztofa Klenczona („Kwiaty we włosach”). Kiedy na początku lat 80. rozpoczęła się druga fala rocka, związał się z zespołem Rezerwat i jest współautorem jego największych przebojów „Zaopiekuj się mną”, „Obserwator” czy „Parasolki” – jako Andrzej Senar. Potem pisał dla discopolowych wykonawców Top One i Shazzy.

Początek lat 80. przyniósł też zalew pastiszów, kiczów i chałtur. W 1982 r. Maryla Rodowicz ukryła się pod szyldem Różowe Czuby i w piosence „Dentysta-sadysta” sparodiowała muzykę punk. W 1984 r. ukazała się płyta „Franek Kimono”, na której Piotr Fronczewski śpiewał do muzyki Andrzeja Korzyńskiego. Słowa „Tankowanie nocą, trochę przed północą” podpisał Andrzej Spola. Pod tym pseudonimem krył się kompozytor. W czasie sesji Franka Kimono zawiązała się spółka autorska współpracowników Korzyńskiego – Sławomira Wesołowskiego i Mariusza Zabrodzkiego. To oni powołali do życia zespół Papa Dance, który podbił polskie dyskoteki hitami „Kamikadze wróć”, „Pocztówka z wakacji” czy „Panorama Tatra”. Piosenki firmowali pseudonimem Adam Patoh.

W latach 90. starsi autorzy i kompozytorzy ukrywali się pod pseudonimami, by nie narazić się na ostracyzm młodych wydawców i producentów, którzy chcieli lansować nowe twarze; a młodzi – by nie krytykowano ich za współpracę ze starszymi artystami ocierającymi się dawniej o kicz.– W firmie Universal działała komisja kwalifikująca piosenki do promocji na singlach – wspomina Stanisław Trzciński, autor m.in. serii „Pozytywnych wibracji”. – Pamiętam, jak rozmawialiśmy o utworach z płyty Natalii Kukulskiej. Muzykę „Im ciebie więcej, tym mniej” podpisał całkiem nieznany Robert Kirlej. Wylansowała album, który sprzedał się w 200 tysiącach egzemplarzy. Pod tym pseudonimem krył się Jarosław Kukulski, tata Natalii, kompozytor przebojów Anny Jantar.

Krzysztof Krawczyk wracał na rynek w niesławie artysty discopolowego i króla kiczu. Jego płytę „...bo marzę i śnię” produkował Andrzej Smolik. Młodzi autorzy nie mieli wątpliwości, czy pisać dla Smolika, ale nazwisko Krawczyka nie działało zachęcająco. Jedną z piosenek stworzył pod pseudonimem Artur Rojek.

– To prawda, podpisałem się jako Regina Miller – mówi dziś wokalista Myslovitz. – Zdarzyło mi się ratować dwie piosenki, które nie miały dobrych tekstów – mówi Stanisław Trzciński. – Jako współautor dostawałem przez pewien czas tantiemy, co roku 10 tysięcy złotych. Jak tu się dziwić, że dziś wykonawcy piszą sami i nie chcą współpracować z zawodowcami.

Ale nie dla wszystkich pseudonimy są atrakcyjne.

– Współpracuję ostatnio z zespołem Freedom – mówi Andrzej Mogielnicki, autor przebojów Lady Pank i Budki Suflera. – Zastanawiałem się, czy podpisać ich piosenki nazwiskiem czy pseudonimem. Mam rozpoznawalny styl, więc podpisałem się nazwiskiem. Album ukaże się wkrótce.

Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali