Gala Fryderyków w 1996 r. w Sali Kongresowej. Statuetkę za piosenki Justyny Steczkowskiej z bestsellerowej płyty „Dziewczyna szamana” otrzymuje Ewa Omernik. Autorka się nie zgłasza, oczekiwanie się przedłuża. Szmer zniecierpliwienia. Z widowni biegnie na scenę Grzegorz Ciechowski. Ewa Omernik to jego pseudonim.
– Na początku nie chciałem moim nazwiskiem zakłócić debiutu Justyny, zdecydowałem się wystąpić pod panieńskim nazwiskiem mamy – mówił mi w wywiadzie. – Gdy obwieściłem, że Ewa Omernik to ja, pomyślałem „nie ma co świrować”, napiszę dla Justyny jako Ciechowski. Kiedy jednak zaczęły powstawać teksty na nową płytę „Naga”, spostrzegłem, że ich autorem nie jest żaden Ciechowski, tylko właśnie Ewa Omernik. Dla Justyny piszę inaczej niż dla Ciechowskiego. Dochodzi wtedy do jakiegoś mentalnego transseksualizmu. Kiedy donosiłem Justynie kolejne teksty, mówiła „Mój Boże, podziękuj Ewie”. Nie będziemy jej uśmiercać.
Później Grzegorz Ciechowski otrzymał jeszcze Fryderyka w kategorii muzyka korzeni za album „Oj da dana” nagrany pod szyldem Grzegorz z Ciechowa.To był najbardziej spektakularny coming out związany z używaniem pseudonimów. Najbardziej wstydliwy zdarzył się wcześniej, jeszcze za PRL. Był to czas, kiedy Polskie Radio lansowało wiele melodii ludowych szerzej nieznanych twórców. Jeden z kompozytorów mający wgląd w księgowość ZAiKS dzielącego tantiemy zauważył, że przechowywane dla nich pieniądze zapisywane są w rubryce ujętej w skrócie „mellud”. Gdy zarejestrował w stowarzyszeniu pseudonim Mellud – wszystkie pieniądze szły na jego konto. Rzecz w końcu wyszła na jaw. Kompozytor był jednak członkiem PZPR i skończyło się na partyjnej naganie.
– Pseudonim bywał koniecznością dla ludzi utalentowanych i pracowitych, gdy innym brakowało talentu, a pracować się nie chciało – mówi jeden z najważniejszych polskich tekściarzy. – Taśmy z piosenkami przechowywano bowiem w pudełkach z opisem wykonawcy, autora i kompozytora. Proszę sobie wyobrazić, że redaktor emituje jedną piosenkę autora o nazwisku X, a potem drugą. Trzeciej, mimo że była dobra, już nie puścił, bo naraziłby się na zarzuty o kumoterstwo. W takich sytuacjach pseudonim dawał większe szanse na bycie w eterze, a i tantiemy.
Nasz rozmówca wspomina też sytuacje, kiedy napisaniu tekstu towarzyszył dylemat, czy warto swój dorobek i dobre imię łączyć z propozycjami niezbyt ambitnymi. Pseudonim dawał szanse zarabiania w ukryciu bez narażania się na nieprzyjemne komentarze. Być może taka była przyczyna, że Witold Lutosławski, jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów XX wieku, napisał kilkadziesiąt popularnych piosenek jako Derwid. Julian Tuwim używał ponad 40 pseudonimów, m.in. Schyzio Frenik, Roch Pekiński, Oldlen.