Kiedy po premierze "Rusałki" do ukłonów wyszedł reżyserski duet Jossi Wieler i Sergio Morabito, na widowni zawrzało od wrogiego buczenia. Ci, którym spektakl się podobał, za wszelką cenę usiłowali uciszyć jego przeciwników. Na szczęście na proscenium pojawili się śpiewacy i zniknął powód do kłótni.
Wszystkie recenzje w austriackiej i niemieckiej prasie zaczynały się od pochwał dla polskiego tenora Piotra Beczały. On zdominował to przedstawienie, chwalono go za liryczny blask głosu i jego ekspresję, za eleganckie frazowanie i sceniczną naturalność. Wokalnie Polak był bez zarzutu, na dodatek stworzył prawdziwą postać. Dopomogli mu w tym reżyserzy, którzy zrezygnowali z baśniowego klimatu "Rusałki" Antonína Dvořáka i zrobili z niej opowieść o mrocznych stronach pożądania. Papierowy Książę stał się prawdziwym mężczyzną. Jego miłość do Rusałki nie wytrzymała próby. Uległ urokowi innej kobiety, potem wszakże był gotów zapłacić za to najwyższą cenę. Jego emocjonalną chwiejność i przemianę świetnie pokazał Piotr Beczała.
Sukces Polaka jest tym większy, że wszyscy wykonawcy prezentowali wyrównany poziom. Podobały się jego partnerki: Emily Magee (Księżniczka), a zwłaszcza Finka Camilla Nylund jako Rusałka, choć jej ostry głos, nie zawsze przebijający się przez orkiestrę, mnie nie przypadł do gustu. Dyrygował ulubieniec Austriaków Franz WelserMöst, który do Salzburga przyjechał ze swą orkiestrą z Cleveland. Ale i on nie zgarnął więcej pochwał od Piotra Beczały.
W recenzjach powtarza się też jedno słowo: burdel. Reżyserzy nie pokazali podwodnego świata Rusałki ani książęcego pałacu, do którego przeniosła się ona za ukochanym. Cała historia rozgrywa się w salonie. Czerwone kotary i przyćmione światło sugerują, że to zaciszny dom płatnych uciech, a czarownica Jeżibaba niczym wytrawna stręczycielka popycha Rusałkę w ramiona Księcia. Poetycką operę Dvořáka reżyserzy zmienili w dramat poniżenia i odtrącenia. Ciągnąca za sobą po ziemi syreni ogon Rusałka jest ułomną dziewczyną, która pragnie żyć w normalnym świecie. Jeżibaba zmieni ją w atrakcyjną kobietę, ale ona pozostanie kimś innym, gorszym i nieakceptowanym przez ogół.
Można buczeć i protestować, ale Wieler i Morabito przypomnieli, że festiwal w Salzburgu zawsze dostarczał powodów do zażartych dyskusji. W tym roku "Zamek Sinobrodego" Bartoka ratuje się jedynie poziomem muzycznym dzięki dyrygentowi Péterowi Eötvösowi. Inscenizacje "Otella" Verdiego oraz "Romea i Julii" Gounoda są bez życia, obliczone na gust konserwatywnej publiczności, która zostawia tu najwięcej pieniędzy.