Nie wszystko, co 37-letni Paweł Mykietyn zaproponował w prawie dwugodzinnej „Pasji według św. Marka”, wzbudziło mój zachwyt. Nie ulega wszakże wątpliwości, że stworzył dzieło wyjątkowe w dziejach nie tylko polskiej muzyki.
43 lata temu Krzysztof Penderecki napisał „Pasję według św. Łukasza”. Rozpoczął nowy okres w historii sztuki XX stulecia. W dobie zachwytu nad awangardą udowodnił, że można i należy twórczo korzystać z przeszłości. Dokonał przełomu, ale po nim niewielu twórców na świecie miało odwagę zmierzyć się z tematem pasyjnym, podjąć dialog z Bachem, który nadał mu najdoskonalszy kształt.
Taką odwagą wykazał się Paweł Mykietyn. Sięgając w przeszłość, zerwał wręcz bezceremonialnie z pasyjną tradycją. Nadał zdarzeniom odwrotny bieg – niczym w głośnym filmie „Nieodwracalne” Gaspara Noé – od przejmującego krzyku umierającego na krzyżu Jezusa po dokonane w nocnej ciszy jego pojmanie. Recytatorem uczynił nie ewangelistę, lecz Piłata (Maciej Stuhr), partię Chrystusa powierzył kobiecemu mezzosopranowi, ukrzyżowanych łotrów oraz narratora – czterem głosom chłopięcym, zaś na dzieje Męki Pańskiej nałożył wątki starotestamentowe ukazujące rodowód Jezusa.
Nie ma w utworze Mykietyna wielkiej orkiestry i monumentalnych chórów. Wszystko jest kameralne i zbudowane z prostych, surowych elementów, jakimi często są pojedyncze, wielokrotnie powtarzane dźwięki saksofonów, tuby, instrumentów perkusyjnych i smyczkowych czy głosy niewielkiego chóru. Muzyczny ascetyzm o klarownej konstrukcji właściwie tylko w scenie przesłuchania przez Piłata został zburzony dźwiękami elektrycznych gitar i rockowym zaśpiewem wokalistki (Katarzyna Moś).
Muzyka Mykietyna jest absolutnie współczesna, operuje dźwiękami bliskimi i zrozumiałymi dla dzisiejszego słuchacza. Rozgrywana na takim tle opowieść to niemal antyczna tragedia. Dzieje Męki Pańskiej zostały przy tym ukazane z dojmującą prostotą, a sam Chrystus stał się nam bliski i bardzo ludzki, jego cierpienie – przejmujące.