Wizjoner i nudna reszta

Tegoroczny festiwal Warszawska Jesień pokazał, że to, co nowoczesne, często bywa wtórne i banalne

Publikacja: 29.09.2008 01:50

Muzykę Karlheinza Stockhausena prezentowano podczas dwu wieczorów

Muzykę Karlheinza Stockhausena prezentowano podczas dwu wieczorów

Foto: Rzeczpospolita

Po każdej Warszawskiej Jesieni organizatorom zarzuca się, że nie dokonują właściwego wyboru utworów. To nieprawda, festiwal od lat konsekwentnie przedstawia to, co nowe, czasami wręcz kreuje mody, jak było teraz na wieczorze utworów specjalnie zamówionych na kwartet instrumentalny i beatboxera (rapera głosem improwizującego rytm). A że bywa mało ciekawie, to już wina twórców.

Niemiec Karlheinz Stockhausen, który w ostatnim półwieczu wymyślił i współtworzył większość nowych kierunków muzycznych, powtarzał, że nie ma sensu pisać kolejnych symfonii, bo nie da się już nic interesującego osiągnąć, tradycyjną orkiestrę zaś tworzą ludzie przeżarci rutyną. A jednak próbował ich ożywić – kazał wstawać od pulpitów, chodzić podczas gry po estradzie, uczynił wręcz aktorami swoich utworów.

Ten prekursor muzyki elektronicznej czy konkretnej (wykorzystującej autentyczne odgłosy świata) był wszakże wyczulony na brzmienie tradycyjnych instrumentów. Dlatego osiągał niezwykłe efekty, łącząc je z dźwiękami wytworzonymi komputerowo w wieloczęściowym dziele „Hymnen”. A kiedy w „Michaels Reise um Erde” orkiestrę potraktował jak zbiór solistów, to ich indywidualne popisy połączył w spójną całość, osiągnąwszy efekty, jakich nikt wcześniej nie uzyskał.

Zmarłemu kilka miesięcy temu w wieku 79 lat Stockhausenowi poświęcono dwa wieczory na Warszawskiej Jesieni. I w ten sposób organizatorzy zrobili krzywdę pozostałym twórcom. Między nimi a niemieckim wizjonerem istnieje przepaść. Nie dlatego, że inni wciąż piszą symfonie. Każdy utwór można dziś w dowolny sposób zacząć lub skończyć, wydłużać czas jego trwania lub skrócić, bawić się jednym dźwiękiem lub masą brzmienia całej orkiestry. Korzystanie z tej nieograniczonej liczby możliwości nie owocuje jednak bogactwem propozycji.

Za dużo było na Warszawskiej Jesieni tych samych chwytów – krótkich serii dźwięków, nadmiernego eksponowania podobnych detali, choćby skrzypiec grających na granicy słyszalności. Element zaskoczenia, który powinien towarzyszyć nowej muzyce, zaginął przytłoczony banałem, niekiedy wręcz nudą.

Na dodatek wymyślane przez kompozytorów abstrakcyjne struktury są czytelne jedynie dla specjalistów. By zatem ułatwić ich odbiór, twórcy nadają dziełom wyraziste tytuły („Zapach księżyca”, „Dzień po dniu”, „Siedem żywotów kota”), powołują się na inspiracje poezją i malarstwem lub wręcz piszą własne objaśnienia. Awangarda, która wybuchła w świecie w połowie ubiegłego stulecia, a potem przygasła, odżyła ponownie. Ale głównie, by powielać samą siebie. Dlatego utwór „Uaxuctum” z 1966 r. Włocha Giacinto Scelsiego brzmi dziś świeżo, jakby powstał niedawno. Nawet w przypadku muzyki elektronicznej mamy do czynienia z powtarzalnością dobrze znanych brzmień. Jedynie Cosmic pulses” Stockhausena z 2007 r. okazały się szlachetnym wyjątkiem, ale jego wcześniejsze o 40 lat „Hymnen” w warstwie elektronicznej nużą dziś do granic wytrzymałości.

Dlatego warto wciąż wierzyć w możliwości tradycyjnej orkiestry. Udowodniło to w tym roku kilku kompozytorów polskich (Jerzy Kornowicz „Zorze I”, Wojciech Widłak „Wziemięwzięci”) lub Amerykanin Elliott Carter swą „Partitą”. Dużo pięknych brzmień było w skromnym utworze „Giorno dopo giorno” Jose Marii Sancheza-Verdu, zresztą nurt kameralny był ciekawszy od orkiestrowego.

Stockhausen głosił też koniec tzw. sztuki narodowej, a siebie mianował kompozytorem pierwszej generacji w globalnej wiosce, jaką stał się świat. I chyba miał rację. Tegoroczna Warszawska Jesień gościła dużą grupę twórców Półwyspu Iberyjskiego i Ameryki Południowej. Spodziewano się andaluzyjsko-latynoskich klimatów, a wysłuchaliśmy wielu utworów, które mogłyby powstać w każdym innym miejscu.

W poprzednim stuleciu kompozytorzy z całego świata jeździli do Paryża na studia u Nadii Boulanger. A potem każdy z nich tworzył indywidualną muzykę. Dziś młodzi kształcą się u różnych pedagogów, a piszą podobnie.

Tymczasem publiczność czeka na kogoś, kto odróżnia się od innych. Dlatego gorąco oklaskiwanym kompozytorem na Warszawskiej Jesieni był Mauricio Sotelo, który w swych utworach tak chętnie odwołuje się do tradycji flamenco i gitarowej muzyki hiszpańskiej.

Program zakończonego w sobotę 52. festiwalu Warszawska Jesień składał się z 21 koncertów. Zaprezentowano 89 utworów, twórcami 19 z nich byli kompozytorzy polscy.

71 dzieł w Polsce wykonano po raz pierwszy, w tym 16 światowych prapremier. Zdecydowana większość kompozycji została napisana po 1990 r., tylko 11 powstało wcześniej. Najstarsza była pochodząca z 1952 r. „Zyia” nieżyjącego już klasyka współczesności Iannisa Xenakisa.

Przypomniano „Cztery eseje na orkiestrę” pomysłodawcy i współtwórcy Warszawskiej Jesieni, zmarłego w 1981 r. Tadeusza Bairda. Wśród autorów kompozycji zamówionych na tegoroczny festiwal najmłodszy był 24-letni Andrzej Kwieciński.

Jury postanowiło nie przyznać w tym roku tradycyjnej nagrody Orfeusza za najwybitniejsze wykonanie utworu polskiego kompozytora.

j.m.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora

j.marczynski@rp.pl

Po każdej Warszawskiej Jesieni organizatorom zarzuca się, że nie dokonują właściwego wyboru utworów. To nieprawda, festiwal od lat konsekwentnie przedstawia to, co nowe, czasami wręcz kreuje mody, jak było teraz na wieczorze utworów specjalnie zamówionych na kwartet instrumentalny i beatboxera (rapera głosem improwizującego rytm). A że bywa mało ciekawie, to już wina twórców.

Niemiec Karlheinz Stockhausen, który w ostatnim półwieczu wymyślił i współtworzył większość nowych kierunków muzycznych, powtarzał, że nie ma sensu pisać kolejnych symfonii, bo nie da się już nic interesującego osiągnąć, tradycyjną orkiestrę zaś tworzą ludzie przeżarci rutyną. A jednak próbował ich ożywić – kazał wstawać od pulpitów, chodzić podczas gry po estradzie, uczynił wręcz aktorami swoich utworów.

Pozostało 84% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla