Ten muzyk zawsze był kontrowersyjny. Krakowski salon i okolice Piwnicy pod Baranami irytował jako facet z długimi włosami, który grał na ulicy dla bezdomnych i narkomanów. Punkowców, nowofalowców i ludzi lubiących alternatywę lider Homo Twistu zdenerwował biorąc udział w „Idolu”.
Wtedy rozumiałem jego decyzję: wiele chudych lat dla jednej z najbarwniejszych postaci polskiej sceny, to było zbyt wiele. Trzeba utrzymać rodzinę. Poza tym, telewizyjna kariera zaowocowała niebanalnym sukcesem z Pudelsami, a także powrotem do akustycznego repertuaru, który krakowski bard wykonywał solo.
Potem był świetny album w Wojciechem Waglewskim „Koledzy”, na który też wiele osób psioczyło, w tym przypadku całkiem bez sensu. Teraz jednak miarka się przebrała. Bard sięgnął bruku. To może być koniec, jeśli nie zawróci z tej drogi... jak Ludwik Dorn i jego pies Saba! Maleńczuk zapowiadał płytę mówiąc, że zamierza spełnić marzenia mamy, która chciałaby posłuchać syna w ulubionym repertuarze sprzed lat. Jeśli tak, mógł dalej śpiewać „Nigdy więcej”, którego wykonaniem zachwycały się wszystkie pokolenia, starzy i młodzi. Jednak Maleńczuk pod pretekstem sprawiania przyjemności mamie — uprawia zwykłe dancingowe kotleciarstwo.
Znajduje zresztą w tej perwersji przyjemność, o czym świadczy wierszyk spłodzony z okazji płyty. Miał być alibi, a brzmi jak samooskarżenie:
„Zmierza na bankiet muzyków ekipa