Ta muzyka zachwyciła mnie swoją urodą, niestety okazało się, że nie można jej usłyszeć ani w radiu, ani na płytach – przyznaje Andrzej Bieńkowski – na co dzień malarz i wykładowca ASP, który od 1979 roku jeździ po wsiach centralnej Polski, a ostatnio też po Ukrainie, i nagrywa miejscowych muzykantów.
[srodtytul]Chłop żywemu...[/srodtytul]
Po raz pierwszy z wiejskimi muzykantami z regionu centralnej Polski zetknął się w czasach, gdy włóczył się po wsiach ze szkicownikiem w ręku i malował w plenerze. – To nie jest łatwa muzyka. Nie ma gładkiej linii melodycznej, są za to chropowatości, napięcie i wysokie dźwięki, których ludzie zwykle nie lubią
– dodaje. Jednak rytm, żywiołowość i pierwotna energia tkwiąca w obertasach i mazurach granych często na skrzypcach z trzeciej ręki, basach, w których struny zastępowały świńskie jelita, i bębnach wyklejanych cielęcą skórą ze zwojów Tory, zauroczyły malarza do tego stopnia, że postanowił je utrwalić.
– Zdałem sobie sprawę, że nikt ich nie nagrywa. Wieś ich już nie chce, bo mają disco polo. Miasto ich odrzuca, bo to obciach, „wiocha“ – ze smutkiem zauważa malarz.