Mimo armii pomocników i gości, m.in. Kelis i Amp Fiddlera, mistrzowie tanecznych rytmów nie stworzyli porywającego albumu. „Scars” jest kompilacją pomysłów już przez zespół wykorzystywanych. Ci sami autorzy, którzy od lat 90. pchali muzykę dance naprzód, teraz zostali w tyle.

Można powiedzieć: sami są sobie winni – ich pionierskie patenty z wprowadzaniem elementów punka do house’owych utworów, splatanie ich z popisami oryginalnych wokalistów to dziś powszechna tendencja. Na koncertach Basement Jaxx są wciąż niedoścignieni – młodzi twórcy wyglądają przy nich jak uczniacy, niezdolni wykrzesać z siebie podobnej pasji.

Jednak na nowym krążku muzyczne namiętności są przytłumione. Bitom brakuje mocy, partiom wokalnym – wyrazu, a całej płycie – świeżości. W „Twerk” spotykają się: house, hip-hop, jamajski rytm i hinduska melodyka, a ostre rytmy przechodzą w łagodne soulowe chórki. Za dużo się w tym utworze dzieje, a wszystko zbyt mocno przypomina stylistykę lat 90. Co prawda brzmienia minionej dekady wracają właśnie do łask, ale prezentowanie ich bez uaktualnienia – także w sferze inżynierii dźwięku – nie wystarczy.

Albumu nie ratuje też dowcip, jak w „What’s a Girl Gotta Do?” – takie muzyczne żarty należą do przeszłości. Na czasie są utwory, od których bije chłód – metaliczne, futurystyczne. Powoli wychodzą z mody także soulowe wokale („Feelings Gone”, I’m So Good”), co słychać m.in. w nagraniach nowej gwiazdy La Roux i najnowszych kompozycjach Groove Armady. O emocjach opowiada się teraz kontrolowanym, schłodzonym głosem.

[i]Basement Jaxx, Scars, Sonic Records, 2009[/i]