Jej objazdowa rewia zawitała do Polski w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, poprzedzona dyskusjami i zapowiedzią hucznych protestów. Na anonsach się jednak skończyło, bo potem trudno było wypatrzeć protestujących, tak jak w samym występie próżno było szukać aktów prowokacji. Gorzej, że większość 80-tysięcznej widowni w ogóle niewiele widziała, bo była za daleko od sceny.
Dziś jest szansa, by to sobie zrekompensować - o 20.10 telewizja HBO pokaże występ Madonny z ostatniej trasy „Sticky & Sweet”. Zarejestrowany koncert odbył się w Buenos Aires, ale od polskiego różni się niewiele.
Widowiskowość i wyjątkowość popisów Madonny kryje się w detalach. Na żywo nie da się uchwycić wszystkich elementów - jednocześnie oglądać efektownych wizualizacji, śpiewającej gwiazdy i tańczących na drugim końcu sceny tancerzy.
Docenić całość można tylko dzięki pracy wielu kamer i nowoczesnemu montażowi. Koncerty Madonny mają to do siebie, że lepiej je oglądać, niż ich słuchać. Nie jest tajemnicą, że piosenkarka korzysta z playbacku i lubi markować grę na gitarze. W Buenos Aires w niektórych piosenkach wyraźnie łamał jej się głos, w innych - brzmiał podejrzanie czysto.
Mocną stroną występów gwiazdy są natomiast nowatorskie przeróbki utworów i ich klubowe aranżacje. Tym razem Madonna wyraźnie zmieniła „Vogue”, łącząc oryginalną melodię z bitami Timbalanda, popową „Boderline” zagrała rockowo, a zmiksowana na nowo „Music” nabrała tempa, by jeszcze skuteczniej nakłaniać do tańca. Nie wszystkie zmiany wychodzą piosenkom na dobre, ale o ile Madonnie zdarzają się muzyczne potknięcia, o tyle w warstwie wizualnej jej koncerty nie mają sobie równych.