Po dwóch godzinach grania perkusista umarł. Ubrany w żółtą kamizelkę i dziwaczny kapelusik nagle z hukiem zwalił się na scenę. Koledzy, bardziej skonfundowani niż zrozpaczeni, rozpytywali widzów, czy nie ma wśród nich muzyka chętnego na zastępstwo. Nikt się nie zgłosił. – Skoro tak, musimy zakończyć koncert – wzruszyli ramionami i schodząc w kulisy, przykryli ciało grubego bębniarza zaplamionym prześcieradłem.
Wrócili przywołani owacją. Najpierw smukły Adrian Stout, który sięgnął po smyczek i piłę. Rozpoczął seans spirytystyczny – zawodząca piła i jego hipnotyzujący głos przywołały z zaświatów nieżyjącego perkusistę Adriana Huge'a. Zmarły na naszych oczach ożył, obleczony w prześcieradło miotał się po scenie niczym zjawa. Wreszcie wrócił za bębenki (inaczej jego dziecięcego zestawu perkusji nazwać nie można) i grał na oślep, bo płachta zakrywała mu oczy. Stojący w centrum sceny Martyn Jacques, ukryty za wymalowaną na twarzy maską tyleż diabolicznego, co smutnego klauna, śpiewał poruszającym falsetem. Bisów było kilka.
[srodtytul]Żarty i cierpienie [/srodtytul]
The Tiger Lillies wyglądają jak gang Olsena – elegancko, pociesznie, absurdalnie. To idealne emploi, gdy chce się pokazywać świat w krzywym zwierciadle – wynaturzony, brzydki, komiczny, a przez to bliższy prawdy. Trzej Brytyjczycy są buntownikami: cukierkowym opowieściom o miłości przeciwstawiają historie z rynsztoka – cuchnące nieszczęściem losy ludzi pozbawionych nadziei. Bohaterami ich opowieści nie są szczęśliwi kochankowie ani rumiane dzieci – The Tiger Lillies śpiewają o dziwkach, mordercach, szaleńcach. Uciekają od jednoznaczności, tworząc widowisko, które jest w tym samym stopniu koncertem, co spektaklem, jednocześnie cyrkiem i brechtowskim kabaretem wypełnionym pół na pół żartem i cierpieniem.
Tradycyjnie rozumiane granice nie obowiązują – wolno się śmiać ze wszystkiego. Zawarte w niesamowitych tekstach dowcipy bywają makabryczne, bezlitosne, ale prędzej czy później wybucha się śmiechem i jest w tym coś oczyszczającego. Wszystko, czego człowiek może się bać – ubóstwo, śmierć, samotność, okrucieństwo, kara – zostaje oswojone. Brytyjscy muzycy potrafią wszelkim okropieństwom nadać szlachetną formę.