W historii największych rockowych zespołów często się zdarza, że muzycy dokonują stylistycznej zmiany.
Najlepiej, gdy lansują nowe prądy. Tak było ostatnio w przypadku Radiohead, którzy po gitarowym początku postawili na elektronikę. Gorzej, gdy zmiany konwencji dokonują artyści z poważnym dorobkiem. Zawsze pojawia się wątpliwość, czy aby nie podążają za modą.
Strach pomyśleć, jak by brzmiało Led Zeppelin, gdyby nie śmierć perkusisty Johna Bonhama. Ostatni album hard-rockowej grupy został wszak nagrany z użyciem syntezatorów. Queen, który na początku aspirował do roli następców Led Zeppelin, również zaczął dryfować w stronę disco. Nawet The Rolling Stones popełnili kompozycję „Undercover” z partiami elektronicznej perkusji. Na szczęście w porę się opamiętali.
Ewolucja muzyczna grupy Hey z jednej strony zaskakuje, bo to weterani Jarocina, który przez lata był matecznikiem gitarowych brzmień. Kiedy pojawiła się tam Republika – na scenę poleciały torby z maślanką. Z drugiej jednak strony Kasia Nosowska od lat rozwijała solową karierę, inspirując się muzyką klubową i elektronicznymi nowinkami. Towarzyszył jej Paweł Krawczyk, który po odejściu Piotra Banacha stał się muzycznym liderem Hey. Mimo to płyty grupy pozostały gitarowe. Na zmianę nie wskazywały również ostatnie solowe dokonania Nosowskiej, były bowiem zbliżone do bluesa albo klasycznej piosenki.
Tymczasem nowa płyta Hey „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!” wpisuje się w nurt electropopu, modnego obecnie w Wielkiej Brytanii i Ameryce. Tam fascynacji gitarą pozostały wierne nieliczne grupy, m.in. Arctic Monkeys czy Kings of Leon. Reszta najważniejszych zespołów średniego pokolenia – The Killers, Franz Ferdinand, Muse, Kean – zdecydowała się na muzyczny kicz spod znaku dyskoteki. Mało kto, może wyłącznie Radiohead i Kasabian, potrafią tak wyważyć proporcje między starymi i nowymi tendencjami, by elektronicznym brzmieniom towarzyszyła szlachetność klasycznego rocka.