Klub Aqua, do którego mogli wejść tylko wybrani, pękał w środę w szwach. To ekskluzywny lokal w centrum miasta. Znajduje się na tyłach eleganckiej Regent Street, przeżywającej właśnie przedświąteczną gorączkę. Londyńczycy stoją w gigantycznych kolejkach do domów towarowych, stoisk z ubraniami, pluszowymi misiami i laptopami.
Ogonek wijący się wzdłuż wąskiej Argyll Street nie wydawał się niczym szczególnym. Windy pochłaniały kolejnych gości i wiozły na szczyt budynku, do górnego baru. Piętro niżej czekała tonąca w ultrafiolecie sala balowa z rzeźbionymi sufitami. Na bocznej ścianie potężna fotografia Alicii Keys w imponującym naszyjniku, na środku – niewielka scena z fortepianem. Wokół – niemiłosiernie ściśnięty tłum.
Trzy utwory z nowej płyty „The Element of Freedom” są już grane w radiu, na pozostałe trzeba zaczekać do poniedziałku. Wtedy krążek znajdzie się w sklepach. Europejską trasę wokalistka zacznie dopiero wiosną, więc londyńskiej premierze towarzyszyło napięcie, zniecierpliwienie i wysoka temperatura. Stłoczeni fani ocierali pot z czoła.
[wyimek][b] [link=http://www.rp.pl/galeria/9145,1,404734.html]Zobacz więcej zdjęć[/link][/b][/wyimek]
Gdy Keys usiadła do instrumentu i zaczęła śpiewać, wszystko inne przestało się liczyć. Perkusje, gitary, nawet ustawieni w rządku chórzyści wydali się niepotrzebni. Potężny głos i monumentalne akordy mogłyby rozsadzić solidną wiktoriańską budowlę. Sala dusiła się od natężenia dźwięku. „Empire State of Mind”, który Alicia nagrała w duecie z Jayem-Z, w Londynie zabrzmiał niezwykle.