Jej przemiana z najostrzejszej polskiej wokalistki rockowej w gwiazdę pop z tanecznym repertuarem przeszła w niedzielę test na żywo. Chylińska egzamin zdała, ale nie celująco. Na scenie jej romans z estetyką i brzmieniami lat 80. okazał się niebezpieczną grą - chwilami był porywający i efektowny, a chwilami ocierał się o nieudany pastisz.

Wystąpiła w lśniącym czarnym kombinezonie, podkreślającym jej aktualne fascynacje (byłby jak znalazł na festiwalu Sopot'88), a jednocześnie odsłaniającym wytatuowane ramiona. Kostium jest adekwatny - Chylińska zmieniła upodobania, ale pozostała sobą: wyrazistą i charyzmatyczną artystką, która lubi zakląć i ryknąć do mikrofonu. Jedno wyjaśniła natychmiast - to, że spełnia swoje dziecięce marzenia o byciu popularną gwiazdą nie znaczy, że wyrzeka się mocnej muzyki.

Na płycie „Ostatnia łza” brzmi jak numer na wakacyjną imprezę, a w Palladium była potężnym ciosem, zagranym jak w hard-rocku, z atakującymi gitarami i perkusją przypominającą nawałnicę. Chylińska uruchomiła wokalny potencjał i pokazała, że nie pozwoli się zaszufladkować. Kiedy trzeba, świetnie dostosowuje się do klubowych rytmów, śpiewa łagodnie, z wyczuciem i dyscypliną, po czym wyrzuca wersy z wielką siłą, jak za czasów O.N.A. i grupy Chylińska. Po prędkim „Fochu”, w którym na zmianę - gwałtownie atakowała linie melodyczne lub przemykała po nich jak motylek - pozdrowiła zaproszonych gości. Koncert wypadł w jej 34. urodziny, zaprosiła znajomych, w tym przedszkolanki swojego syna. Z wielkiej szklanki popijała wodę i żartowała, że na trzeźwo nie umie być zabawna.

To autoironiczny przytyk do dawnego rockandrollowego grania i życia z używkami. Teraz Chylińska prowokuje inaczej - na przykład śpiewając covery przebojów sprzed lat. Pierwszą niespodzianką była nowa wersja sentymentalnej ballady „Broken Wings” zespołu Mr. Mister z 1985 r. Ckliwy i zaaranżowany zgodnie z kanonem romantycznego synth-popu utwór w jej wykonaniu nabrał nieco ostrości, ale mnie nie przekonał. Miałam wrażenie, że oglądam fotomontaż z pełnokrwistą postacią wklejoną w płaski pejzaż fototapety. „Father Figure” z repertuaru George'a Michaela zaczął się od świetnej aranżacji, ale potem przytłoczyły go ciężkie rockowe brzmienia. I tu widać, że Chylińska znalazła się w trudnej sytuacji - jej nowe dance'owe piosenki nie wypełnią koncertu, a nie ma ich z czym połączyć. Kilka coverów, to zabieg dobry na urodzinową imprezę w małym klubie, ale na regularnym występie się nie sprawdzi.

Chylińska zrobiła radykalną woltę, w wyniku której jest dziś 34-letnią debiutantką ze skromnym repertuarem. Taneczny singiel „Nie mogę Cię zapomnieć” żartobliwie nazwała wczoraj „kolosalnym szlagierem”, bo publiczność szalała przy nim jak przy nieśmiertelnych festiwalowych przebojach. Właśnie tą piosenką zatrzasnęła za sobą rockowe drzwi i zbliżyła się do publiczności radia Eska. Ale przyszłość Chylińskiej - tak jak wczorajszy koncert - chronią dwa koła ratunkowe: potrzeba zmian i wspaniały głos.