[b]Jarosław Marek Rymkiewicz w książce „Kinderszenen” przekonuje, że Powstanie Warszawskie buduje naszą obecną tożsamość, nie tylko warszawian, ale i Polaków. Zgadzasz się z nim?[/b]
To dość kontrowersyjne. Myślę, że nie można tak generalizować, bo tak samo na naszą obecną tożsamość ogromny wpływ miał przełom roku 1989. Mam 30 lat i pamiętam referendum w 1989 roku. Pamiętam, jak mój dziadek zbierał we wsi pieniądze, żeby wspomóc rząd Mazowieckiego. Dziadek, który działał w AK, był łącznikiem, walczył w okolicach Tykocina, a wraz z pradziadkiem po wojnie – jako kułak – został wywieziony na Syberię. Ten dziadek entuzjastycznie podszedł do czasu przełomu, i ta energia, którą wtedy tryskał, jest gdzieś we mnie, choć wtedy byłam ledwie dziewięcioletnią dziewczynką. Rzeczywiście Powstanie Warszawskie może być takim sztandarowym wydarzeniem budującym naszą tożsamość, naszą – pokolenia dwudziesto–, i trzydziestolatków. Bo przecież to był wybuch młodości, krzyk: mamy dość niewoli! To dziś porywające. Ale nie można zapominać o innych wydarzeniach.
[b]Zaczęło się od płyty Lao Che „Powstanie Warszawskie”. Co roku są kolejne, nie tylko muzyczne, projekty i akcje, które tworzą nowy etos Powstania Warszawskiego. To dobry kierunek?[/b]
Bardzo dobry. Tylko nie można tego nadużywać, żeby z Powstania Warszawskiego nie pozostał sam gadżet. Oczywiście te wszystkie rzeczy, które mocno oddziałują na emocje, na przykład serce bijące w Muzeum Powstania Warszawskiego, są bardzo potrzebne, pozwalają poczuć istotę powstańczego zrywu, ale muszą być związane z odpowiednim podłożem wiedzy historycznej. Zastanawiający jest fakt, że część młodych ludzi widzi powstanie jako zwycięskie, a przecież poniosło klęskę. Nie można też zapominać o kontrowersjach związanych z samym jego wybuchem.
[b]A twoim zdaniem powstanie było bezsensownym rozlewem krwi, który doprowadził do wyburzenia połowy miasta, czy niezbędnym manifestem niezłomności narodu?[/b]
Nie jestem historykiem, nie chciałabym się wypowiadać na ten temat. Powiem tak – jak sobie wyobrażam, że to my żyjemy w 1944 roku i dowiaduję się, że tylko co czwarty mój kolega dostaje broń, a wśród tych, którzy jej nie dostają i idą walczyć, jest mój chłopak – to nie wiem, czy byłabym za wybuchem powstania. Na pewno miałabym – delikatnie mówiąc – dużo żalu do dowództwa, które wysyła przeciwko czołgom chłopców z gołymi rękami. Emocjonalnie więc tak to widzę. Natomiast naturalnie prawda historyczna jest dużo bardziej zawiła. Pozostawmy ją historykom i czytajmy jak najwięcej.