Björk, Múm czy Sigur Rós to artyści, których fanom muzyki na całym świecie nie trzeba przedstawiać. Ale to też zaledwie wierzchołek góry lodowej, gdyż Islandia ma do zaoferowania większą grupę świetnych artystów. Jednym z nich jest eklektyczny Ólafur Arnalds, który w piątek wystąpi w klubie Powiększenie.
Kraina gejzerów, choć chłodna, tematem jest gorącym. Wspomniane na wstępie gwiazdy od dłuższego czasu są mile widziane na liście najważniejszych polskich festiwali. Dwa tygodnie po Arnaldsie do Warszawy na koncerty przyjeżdża na przykład indiefolkowy Seabear.
Co decyduje o powodzeniu muzyki z małej wyspy na północnych rubieżach świata?
Mirosław Gabryś, autor książki „Islandzkie zabawki”, pisze o mediach promujących bez cienia zawahania kreatywny, odważny repertuar, i o słuchaczach, którzy nie lubią przypisywać muzyki do wieku czy gatunku. W takich warunkach łatwo harmonijnie się rozwinąć artystycznie, zwłaszcza gdy klimat zachęca do tego, by siedzieć w domu, a jeszcze lepiej w studio.
Z kolei dziennikarz „Przekroju” Mariusz Herma wskazuje dodatkowo na to, że Islandczycy wychodzą ze szkół doskonale wykształceni muzycznie, a niszowy charakter sceny powoduje, że chcąc nie chcąc, muszą ze sobą współdziałać.