Będzie w czym wybierać, a w dodatku bilety przygotowano niedrogie. Warto posłuchać Skunk Anansie, Moby'ego czy The Streets.
Gdybym miał wybrać do zarekomendowania tylko jeden koncert, po chwili namysłu wybrałbym piątkowy występ Skunk Anansie. To kapitalny rockowy band, który po blisko dekadzie milczenia wydał w ubiegłym roku naprawdę niezłą płytę „Wonderlustre". Trzeba go zobaczyć przede wszystkim dla charyzmatycznej, zjawiskowej frontmanki Skin (godz. 22). Ta czarnoskóra wokalistka nie dość, że ma kawał zadziornego, rockowego głosu, to jeszcze na scenie robi piorunujące wrażenie: zupełnie łysej głowy i wprost rozsadzającej ją energii długo się nie zapomina. Wiedzą o tym ci, którzy byli rok temu na Openerze.
Muzycy Skunk Anansie zaczynali w Londynie, w 1994 roku wydali pierwszą płytę noszącą tytuł „Paranoid & Sunburnt". Ale wielki sukces przyniosły im dwa kolejne krążki: „Stoosh" (1996) i „Post Orgasmic Chill" (1999). Dwa lata później zawiesili działalność. W 2009 roku wrócili, w kwietniu dali dwa pierwsze koncerty od czasu rozpadu zespołu. Grupa wystąpiła pod nazwą S.C.A.M. – Skin, Cass, Ace, Mark, a bilety na oba występy sprzedały się w ciągu 20 minut.
W piątek usłyszymy także amerykańską rockową formację My Chemical Romance (godz. 20.40) grającą melodyjnego post punk rocka, która debiutowała dekadę temu w New Jersey. Po wydaniu drugiej płyty, „Three Cheers for Sweet Revenge" (2004), stało się już o niej głośno, a nie bez znaczenia promocyjnego były koncerty u boku takich gwiazd, jak Green Day, Placebo, Linkin Park i Muse.
Na zakończenie wieczoru – Moby (godz. 23.30). Tego człowieka nie trzeba przedstawiać, to gigant muzyki klubowej. Multiinstrumentalista, producent, kompozytor, wokalista przedstawi materiał ze swojego jeszcze ciepłego albumu „Destroyed".