Amerykański wokalista i kompozytor pokazał soulowy show w wielkim stylu. Dziś m.in. elektryzujący fanów występ Seala.
W piątek na scenie przed Pałacem Branickich wystąpili także: niemiecki De Phazz, brytyjski James Taylor Quartet i nasza Muariolanza.
Już sam styl śpiewania Raphaela Saadiqa nawiązuje do soulu lat 60., a szczególnie do jednego z jego twórców Sama Cooke'a. Choć Saadiq nie ma wielkiego głosu na miarę Otisa Reddinga czy Ala Greena, to uczynił z niego swój atut. Wysoki tembr w połączeniu z przeciąganiem sylab stał się jego znakiem charakterystycznym. Ma przy tym dar szybkiego nawiązywania kontaktu z publicznością. Ta kołysała się i podskakiwała już od pierwszych taktów. Bo rytmiczna maszyna, jaką tworzy jego zespół zdolna była poruszyć kamienie. Nawet te, z których zbudowano pięknie teraz odnowiony Pałac Branickich. Ale bez obaw, zabytek pozostał w stanie nienaruszonym.
Przepis na muzykę soulową wydaje się prosty i sprawdzony już pół wieku temu: ekspresyjny wokalista śpiewający „z serca", dynamiczna sekcja rytmiczna, organy Hammonda i gitara. W tym przypadku recepta została zrealizowana po mistrzowsku. Nie mogło zabraknąć chórku, w tym przypadku dość oszczędnego, bo jednoosobowego – męskiego, wzbogacającego brzmienie. Swoją partię wokalną, całkiem imponującą, miał także klawiaturzysta.