Najwybitniejszy altowiolista świata dobiega sześćdziesiątki, ale z burzą włosów na głowie wciąż przypomina zbuntowanego nastolatka. Jest tytanem pracy, żyje według ściśle ustalonego planu.
Na moje pytanie, czy łatwo być jednocześnie muzykiem, dyrygentem, pedagogiem i szefem orkiestry, Jurij Baszmet odpowiada: – Mam również fundację charytatywną, konkurs altówkowy w Moskwie, dwie akademie, szereg festiwali. Naprawdę uwielbiam to wszystko, choć łączenie różnych ról nie jest łatwe.
Nigdy nie żałował, że nie został pianistą czy skrzypkiem, co z pewnością ułatwiłoby zrobienie kariery. – Zaczynałem jak większość dzieci od skrzypiec – wspomina. – A gdy trochę podrosłem, moją wielką miłością stała się gitara. W rodzinnym Lwowie miałem nawet swój zespół, który był dość popularny. W szkole wybór padł więc na altówkę, ale tylko dlatego, że nie musiałem z nią spędzać na próbach zbyt dużo czasu. Miałem go więcej na grę na gitarze.
Po latach sympatie się zmieniły. – Brzmienie altówki bardzo przypomina ludzki głos. Może mówić do nas intymnie albo krzyczeć, śpiewać, delikatnie drżąc lub z całą mocą – mówi teraz. – Zadziwiające, że we Włoszech, kolebce instrumentów strunowych, altówka to viola, skrzypce – violino, czyli mała viola, wiolonczela to violoncello, a więc większa wersja violi. Wychodzi na to, że altówka dla Włochów była najważniejsza, a pozostałe instrumenty są od niej pochodne.
Jeszcze w czasie nauki w 1972 r. Jurij Baszmet stał się właścicielem znakomitego instrumentu z połowy XVIII w., zrobionego przez mediolańskiego lutnika Paolo Testorego. Wkrótce potem zdobył ważne nagrody na konkursach w Budapeszcie i w Monachium, a potem ruszył na podbój świata. Na pierwsze duże tournée pojechał w 1976 r. z Moskiewską Orkiestrą Kameralną. Potem już jeździł sam, jednak często czuł się jak Jurij Gagarin wysłany w pojedynkę na podbój kosmosu. – Byłem pierwszym altowiolistą, który zagrał koncerty solo w La Scali, Carnegie Hall, Wielkiej Sali moskiewskiego konserwatorium i w różnych innych miejscach – wyjaśnia. – W bólach i mękach przekonywałem dyrektorów, że na taki występ mogą przyjść melomani. Nie myliłem się. Młodzi mają dziś zdecydowanie łatwiej. Już nie zadaje się im pytań, co to takiego altówka i czy można na niej grać solo.