Dzieciom znanych postaci z muzycznego świata jakoś nie udaje się zrobić wielkiej kariery. I nie wiadomo, czy przytłaczające jest dla nich samo nazwisko, czy po prostu są mniej utalentowane. Przykłady można mnożyć. Na przykład Jakob Dylan, syn wielkiego Boba, i potomek innego słynnego barda – Adam Cohen nagrywają płyty i koncertują, jednak daleko im do pozycji ojców. Podobnie jest z córką Stinga, która ukrywa się pod pseudonimem I Blame Coco. Próbował nawet Julian Lennon, syn słynnego Beatlesa, ale też bez skutku. Jak będzie z Tylorem McFerrinem?
Szczerze mówiąc, trochę to dziwne, że ten młody muzyk próbuje robić to, co jego ojciec, bo przecież Boby McFerrin jest mistrzem absolutnym. Ale Tylor wybrał trochę inną drogę. Głównie zajmuje się beatboksem, czyli wokalnym naśladowaniem partii instrumentów perkusyjnych, które komputerowo zmienia, tnie i łączy. Klasyczny śpiew jest na drugim miejscu. Ma też bardziej sprecyzowany gust – jego muzyka to neosoul odwołujący się do dawnych tradycji czarnej muzyki, ale bardzo mocno połączony z chilloutem i brzmieniami nowoczesnymi i klubowymi.
Tylor McFerrin, Powiększenie, Warszawa, ul. Nowy Świat 27, bilety: 30 – 40 zł, informacje: www.klubpowiekszenie.pl, tel. 22 826 00 69, sobota (15.10), godz. 20
ZAGRAJĄ W WARSZAWIE