Teatry operowe w Polsce - sezon 2011/2012

Klasyka operowa wychodzi z mody, z premier sezonu można by ułożyć repertuar teatru awangardowego – pisze Jacek Marczyński

Aktualizacja: 03.07.2012 20:02 Publikacja: 03.07.2012 19:48

„Lady Makbet mceńskiego powiatu", arcydzieło Szostakowicza w Teatrze Wielkim w Poznaniu; fot. Bielec

„Lady Makbet mceńskiego powiatu", arcydzieło Szostakowicza w Teatrze Wielkim w Poznaniu; fot. Bielecki

Foto: Teatr Wielki w Poznaniu

Gdzie te czasy, gdy widz miał pewność, że w dowolnym momencie może obejrzeć „Traviatę", „Carmen" lub „Toskę". Zagorzałym przeciwnikom opery, twierdzącym, że jest ona skazana na wymarcie, bo wyłącznie odkurza to, co wszyscy dobrze znają, wytrącono oręż z ręki.

Pięć najciekawszych oper sezonu 2011/2012 według Jacka Marczyńskiego

Jeśli decydowano się na utwór któregoś z wielkich mistrzów przeszłości, wybór był ambitny: na przykład trudny do wystawienia „Otello" Verdiego (Opera Wrocławska).

Odrabianie zaległości

Częściej dyrektorzy proponowali jednak rzeczy rzadko obecne w Polsce: „Ariadnę na Nanos" Straussa (Kraków) czy „Rusałkę" Dvořaka (Bydgoszcz). Obie te premiery są przykładem teatru tradycyjnego, ale na wysokim poziomie. Warszawa po latach postanowiła wrócić do Wagnera, wystawiając „Latającego Holendra" . Poznań nastawił się na znaleziska wygrzebane w archiwach, takie jak „Demetrio" zitalianizowanego Niemca z pierwszych dekad XIX w. Johanna Simona Mayra (Poznań).

Dziś na operowej scenie nic nie jest takie jak dawniej. Nawet dwie inscenizacje poczciwej „Halki" Moniuszki stały się tematem burzliwych dyskusji, bo Waldemar Zawodziński w Krakowie i Natalia Korczakowska w Warszawie odeszli od standardowych wersji narodowego dzieła. On przedstawił je jako ciąg wręcz rozszalałych wizualnie obrazów. Ona odnalazła w tej historii miłosnej klimaty z Gombrowicza i odniesienia do naszych czasów, w których nie ma miejsca na czyste uczucia Halki.

Teatr odrabia zaległości, prezentując lekceważone u nas przez lata arcydzieła XX wieku („Lady Makbet mceńskiego powiatu" Szostakowicza w Poznaniu). A publiczność, o której zawsze mówiło się, że ma konserwatywny gust, wręcz czeka na nowe propozycje, o czym świadczy popularność warszawskiego cyklu „Terytoria".

Tu wydarzeniem była „Medeamaterial" Francuza Pascala Dussapina do tekstu nieżyjącego niemieckiego dramaturga Heinera Müllera ze świetną kreacją Amerykanki Heather Buck, całość zaś inscenizacyjnie przyrządziła Barbara Wysocka.

Opera odżyła, co w dużej mierze jest też zasługą polskich kompozytorów, u których zaczęto zamawiać nowe utwory. Ci zaś oferują rzeczy skrajnie różne: od „Dnia świra" z elementami popowymi (Hadrian Filip Tabęcki w Poznaniu) po „Oresteję" w Teatrze Narodowym, w której awangardowy teatr Mai Kleczewskiej połączył się z muzyką Agaty Zubel - pełną szeptów i krzyków, zaśpiewów chórów i ekspresyjnej perkusji.

Medea była przykładem spektaklu, w którym forma przytłumiła treść. W innych sceniczne obrazy, plastyczne wizje i reżyserskie pomysły nie przytłoczyły muzyki i śpiewu. Nawet Mariusz Treliński, przedstawiciel operowego teatru totalnego, zaskoczył ascetyczną inscenizacją dramatu Wagnera, rozegranego w wodzie i mroku.

Są w tym przedstawieniu momenty wielkie, oddające klimat „Latającego Holendra", którego bohaterowie skazani na samotność krążą w ciemności i wodzie. Ale są też rażące banalnością choreograficzne kopie widowisk Piny Bausch, które osłabiły końcowy efekt.

Bez wielkich wydarzeń

Polski teatr operowy uwolnił się od banału starych konwencji i powoli pnie się ku górze, a widz czeka na prawdziwie wielki spektakl. Na razie bez rezultatu, więc satysfakcję sprawiają inscenizacje skromniejsze i reżyserzy kierujący inwencję na to, by dopomóc utworowi.

Tak uczynił Marek Weiss, który w jednej dekoracji rozegrał skomplikowaną „Madame Curie" Elżbiety Sikory w Operze Bałtyckiej. Zamysł był karkołomny, ta premiera wpisywała się przecież w obchody Roku Marii Curie-Skłodowskiej, a jednak nie stała się kolejną akademią ku czci. Powstała natomiast zwarta dramaturgicznie opowieść z interesującą muzyką i sprawną reżyserią przykład teatru, który udanie plasuje się między tradycją a nowoczesnością.

We Wrocławiu natomiast Ewelina Pietrowiak perfekcyjnie ukazała wieloznaczność „Pułapki" Zygmunta Krauzego według Tadeusza Różewicza. Młoda reżyserka po raz kolejny udowodniła, że potrafi kreować swój własny świat teatralny, uważnie słuchając przy tym muzyki.

Więcej jednak niż o premierach mówiło się w ostatnich miesiącach o roszadach personalnych. Dyrektorzy ścigali się w poszukiwaniu nieznanych tytułów, władze zaś  - nowych dyrektorów. Nowa ustawa o instytucjach kultury zachęciła do aktywności marszałków województw, którym podlegają teatry operowe.

Polowanie na dyrektorów

Hasło dał Dolny Śląsk, gdzie najlepszych szefów najważniejszych teatrów postanowiono zastąpić menedżerami. I choć z pomysłu się wycofano, nie wiadomo, czy Ewa Michnik będzie nadal kierować Operą Wrocławską.

Za to inne teatry przejęły kobiety menedżerki, szczecińską Operą na Zamku od marca zawiaduje Angelika Rabizo, specjalistka od funduszy Unii Europejskiej, sprawami artystycznymi zajmuje się startujący w zawodzie dyrygenckim Wojciech Semerau-Siemianowski. Konkurs na dyrektora Teatru Wielkiego w Poznaniu wygrała Renata Borowska-Juszczyńska, przez szereg lat związana z Fundacją Festiwalu Malta.

Władza ma prawo wyboru dyrektorów i z tym trzeba się pogodzić. Ale nie z sytuacjami jak w Poznaniu, gdy robi to na chybcika, w ostatnim możliwym momencie. Takie działania muszą odbić się niekorzystnie na poziomie artystycznym następnego sezonu.

Negatywnym bohaterem sezonu okazał się jednak marszałek Adam Struzik, który Stefana Sutkowskiego - po 50 latach kierowania teatrem wyjątkowym w Europie - postanowił zwolnić dyscyplinarnie, włączając w to prokuraturę. A sama Warszawska Opera Kameralna została bez dyrektora i bez perspektyw na dalszą działalność. Trudno się dziwić, że ta arogancja władzy spowodowała, że po raz pierwszy w Polsce publiczność walcząca o operę wyszła z petycjami na ulice.

Pięć najciekawszych oper sezonu 2011/2012 według Jacka Marczyńskiego

Dymitr Szostakowicz, „Lady Makbet mceńskiego powiatu", Teatr Wielki w Poznaniu. Arcydzieło w wybitnej interpretacji dyrygenta Gabriela Chmury.

Zygmunt Krauze, „Pułapka", Opera Wrocławska. Świetny mariaż opery i[twarda spacja]teatru za sprawą reżyserki Eweliny Pietrowiak.

Richard Wagner, "Latający Holender", Opera Narodowa. Pierwsza inscenizacja wagnerowska w[twarda spacja]Polsce, na którą trudno zdobyć bilety.

Elżbieta Sikora, "Madame Curie", Opera Bałtycka. Nie ma tematów niemożliwych dla teatru operowego.

Francis Poulenc, „Głos ludzki", Warszawska Opera Kameralna. Premiera specjalnie dla Olgi Pasiecznik, która w pełni wykorzystała tę szansę.

Gdzie te czasy, gdy widz miał pewność, że w dowolnym momencie może obejrzeć „Traviatę", „Carmen" lub „Toskę". Zagorzałym przeciwnikom opery, twierdzącym, że jest ona skazana na wymarcie, bo wyłącznie odkurza to, co wszyscy dobrze znają, wytrącono oręż z ręki.

Pięć najciekawszych oper sezonu 2011/2012 według Jacka Marczyńskiego

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"