28 spojrzeń na Homiki

"Lubiewo" Michała Witkowskiego doczekało się komiksowej adaptacji – ukazuje się „Wielki Atlas Ciot Polskich"

Aktualizacja: 11.08.2012 22:40 Publikacja: 11.08.2012 22:38

28 spojrzeń na Homiki

Foto: materiały prasowe

Tekst z tygodnika "Przekrój" z 6 sierpnia

"To jest ohydne. Ohydne i ciekawe jednocześnie. Nie opublikuję tego przecież. No bo i jak? Reportaż dla »Polityki«? »Na własne oczy«? Jak? Można zrobić o tirówkach, złodziejach, o zabójcach, o złomiarzach, o zdrajcach, bo już ktoś o nich robił, a tylko o tym jakoś nie da rady. Dziko tu, dzikie chaszcze. Choć nikt tu nikomu nie wyrządza krzywdy. Nie ma języka, żeby o tym mówić, chyba że dupa, chuj, obciągać, luj. I tak długo powtarzać te słowa, aż wypierze się cały koszarowy nalot. Jak słowo »pochwa« w »Monologach waginy«. Nie dziwę się, że nikt nie napisał o tym reportażu" – dręczy się literacka Michaśka, snując opowieść o dwóch podstarzałych, wrocławskich ciotach – Patrycji i Lukrecji. Patrycja: grubawy, zniszczony mężczyzna z wielką łysiną i bardzo ruchliwymi krzaczastymi brwiami. Lukrecja: 50 lat. Gładko ogolona twarz, cyniczny, chudy. Mówią o sobie w rodzaju żeńskim, udają kobiety, do niedawna podrywali facetów w parku, pod operą i na dworcu. Są uzależnieni od seksu.

KONKURS

Aby wygrać „Wielki Atlas Ciot Polskich", wyślij w poniedziałek (13 sierpnia) esemes o treści "ZW.01.imię nazwisko + adres do wysyłki" na nr 71601 (cena 1 zł plus VAT - 1,23 zł). Wygra pierwszy esemes nadesłany na dany kod w godz. 10-13 w dniu 13 sierpnia. Komiks do zwycięzcy prześle wydawnictwo.

Witkowskiemu jednak się udało opisać ich świat, na dodatek zgarnął całą pulę nagród, tłumaczeń, splendoru. Od tamtego czasu cioty, geje, homiki, lesbijki, transiory... doczekały się setek reportaży, pierwszo- i drugoplanowych ról w spektaklach, filmach, serialach, całej biblioteki książek. Dzikie chaszcze, które społeczeństwo omijało z daleka (z artystami włącznie), zamieniły się w całkiem zadbany ogródek, w którym tylko jedna, komiksowa grządka jakoś leżała odłogiem. Jako pierwszy odważył się wbić tam łopatę Piotr Marecki, szef Ha! artu.

– „Wielki Atlas Ciot Polskich" wymyśliliśmy razem z Michałem Witkowskim, który bardzo lubi komiksy – mówi w wywiadach Marecki. – W samym „Lubiewie" pisał zresztą o takim „Atlasie Ciot". To pierwszy tego typu projekt w Polsce.

Nieociosani, ordynarni, przaśni 28 rysowników opowiedziało po swojemu kilkanaście pedalskich historyjek. O Florze restauracyjnej, który żył „przez sześć lat z takim kucharzem nawet dość lujowatym...". O Aligatorzycy, któremu nie chciano oddać w supermarkecie torby z przechowalni, a przecież w środku były „lusterko, przybory do makijażu, damski grzebyk". O Fredce, który co miesiąc przeznacza część emerytury na opłacenie lujów...

– Marecki chciał, by „Lubiewo" zrobiła jedna osoba. Miał to być Janek Koza. Pasował idealnie – mówi Szymon Holcman, założyciel wydawnictwa komiksowego Kultura Gniewu.

– Parę lat temu szukałem pomysłu na większy komiks. I ktoś podsunął mi książkę Witkowskiego – wspomina Koza. – Nie wiem, czy dlatego, że też pochodzę z Wrocławia, czy dlatego, że moje nieco chropowate rysunki pasowałyby do tych nieociosanych, przaśnych typów opisanych przez Michała. A może dlatego, że kilka razy narysowałem już wcześniej akt płciowy dwóch mężczyzn? Powieść mi się spodobała. Z jednej strony opisuje rzeczywistość lat 80. taką, jaką też pamiętam. Z drugiej jest w tej historii jakaś nierealność, oniryczność. Szkoda, że nie dogadaliśmy się. Michał niby powiedział „tak, chętnie", ale chciał mieć wszystko na papierze. Tyle że ze mną żadne wydawnictwo nie chciało podpisać papieru na komiks. Powstał jeden rozdział i się rozstaliśmy.

– Marecki nie odpuszczał, wymyślił, żeby zaprosić grupę rysowników i zrobić rodzaj atlasu, antologii. Zostaliśmy z Jakubem Woynarowskim wynajęci do obsługi tego zlecenia. Ja wybrałem grupę ludzi ze środowiska stricte komiksowego, Jakub artystów wizualnych – opowiada Holcman.

Pisuaressa, która była wredna dla ciot

– Gdy „Lubiewo" ukazało się w 2005 r., wszyscy o tym mówili, więc też zaczęłam czytać – mówi Justyna Gryglewicz. – Na początku nawet mi się podobało, ale z każdą kartką robiło mi się coraz słabiej. Na 60. stronie już odpadłam – jak dla mnie za dużo perwersji, wyuzdania, obciągów. Może dlatego do zilustrowania wybrałam chyba najkrótszą z historii.

To opowieść o Maciejowej, który chciał zmienić płeć. Niestety, zamiast hormonów żeńskich wcisnęli jej na targu... testosteron.

Rozdział Justyny jest rzeczywiście najkrótszy w całym „Atlasie...". Ma jedną stronę.

– A kto powiedział, że małe jest złe? Nie jestem komiksiarzem, nie zajmuję się opowiadaniem historii z dymkami. Podeszłam do tego zadania jak grafik: opowiedzieć tę samą historię po swojemu, za pomocą znaków. Można tę planszę potraktować jak komiks, ilustrację albo wydrukować i powiesić na ścianie – mówi Gryglewicz.

– Książkę znam z TVP Kultura, gdzie Witkowski czytał fragmenty – mówi Mikołaj Tkacz, redaktor naczelny komiksowego zinu „Maszin". – W pamięci zapadł mi rozdział o ciotach przeczołgujących się z jednej kabiny do drugiej po obślizgłej podłodze. Kiedy dostałem propozycję z Ha! artu, od razu wiedziałem, co chcę narysować.

„Pisuaressa z Dworca Głównego" to historia o babci klozetowej, która „była wredna dla ciot", aż przyszły dwie takie i zamknęły się w kabinie. Narysowana flamastrami, niczym w uczniowskim zeszycie (nic dziwnego, autor ma 19 lat), ilustracja to kwintesencja absurdalnego poczucia humoru rodem ze „Szpilek" i Mrożka. Pożywką dla rysownika jest wyjątkowo obrazowy sposób opowiadania, który pobudza wyobraźnię. Do tego jeszcze dochodzą żywe dialogi, które świetnie się sprawdzają w komiksie.

– Dzięki tym dwóm elementom łatwo wykreować zapadające w pamięć postaci – zachwyca się Tkacz.

– Przypuszczałem, że zostałem zaproszony do projektu jako ostatni, bo Marecki przysłał mi tylko jedną propozycję historii – śmieje się Maciej Sieńczyk, który debiutował na rynku komiksowym „Wrzątkunem". – Opowieść o księżach gejach jest nawet fajna, ale przeraziłem się, że ktoś będzie mi ciosał kołki na głowie, że nabijam się z księży, a może nawet Boga. Wybrałem święty spokój, poprosiłem jednak o coś innego. Choć może gdybym tego nie zrobił, wybuchłby skandal i wreszcie ktoś by zaczął kupować moje komiksy?

Dostał historię Kangurzycy, który pod poprawczakiem wyhaczył luja. Piękny byczek, prosty jak nóż sprężynowy, okazał się mordercą i złodziejem, który ukradł paszport i zwiał. Po latach Kangurzyca jedzie „na Turków". Lecz na granicy spotyka go przykra niespodzianka.

– Zabawne są te typy zubożałych ciot. Chłop przebrany za babę, baba za chłopa – to samo robię u siebie: pomieszanie płci, zacieranie granic między kobietą a mężczyzną – opowiada Sieńczyk, który trzy lata temu opatrzył szóste wydanie „Lubiewa" swoimi ilustracjami. – Książka literacko jest świetna, jednak zbyt perwersyjna. Bohaterowie Witkowskiego są zwyrodniali, wszyscy jak jeden mąż. Niby wiem, że to nędza doprowadziła do tego, jacy są. Nic, tylko myślą, jak tu kogoś wykorzystać – a to inną ciotę, a to luja. Okradają siebie nawzajem, wpuszczają w maliny, manipulują tymi prostymi chłopakami. Dla mnie ci bohaterowie są zbyt amoralni, bym czuł do nich sympatię, już raczej fascynację dziwacznością tej całej sytuacji. W latach 90. zbierałem pismo „Skandale", którym zaczytywaliśmy się na warszawskiej ASP. Kobieta urodziła oko, prezydent Kennedy żyje i mieszka na mazurskiej wsi... Mam wszystkie numery, niektóre podwójne. Obiecałem Witkowskiemu jeden rocznik, bo wiem, że posiłkuje się takimi sensacjami brukowymi. Chciałem, by mógł napaść swą wyobraźnię.

Patrycja leżał z głową w szczynach

W świecie wyobraźni żyje też Lukrecja, który w latach 70. przyjechał do Wrocławia z Bydgoszczy. „Tu poznał Patrycję, w parku dla pedałów, w brudnym szalecie. Patrycja leżał z głową w szczynach, z myślą, że już się nie wydobędzie...".

– „Lubiewo" przeczytałam dopiero teraz i spodobała mi się niewinność Lukrecji. Pracuje jako cieć w domu kultury, wydaje piłeczki pingpongowe, patrzy, jak robotnicy po pracy chodzą na balet... Kiedy zostaje na noc, wyobraża sobie, że jest jakąś damą, arystokratką, jeździ na bale – mówi Agnieszka Piksa.

Stworzyła komiks baśniowy, elegancki, na przekor rzeczywistości.

– Bo przecież ten gość zapewne miał popielniczkę zrobioną z luksfery, wytarte spodnie i jakąś obskórną kanciapę. Lubię zderzać brud z cukierkowatością. Nawet nie starałam się o realistyczną historyjkę. Zostawiam to Kozie. On jest w tym mistrzem. Ja nie mam rzemiosła – przyznaje Piksa.

– Bohaterowie „Lubiewa" mówią do siebie: Baśka, Zośka, Princessa, Aleksis... Opowiadają o serialach, Modern Talking, fryzurach, żyją w jakimś całkowicie wymyślonym świecie. Tak naprawdę to kolesie z szatni, woźni, pielęgniarze. To, co mówią, całkowicie rozmija się z rzeczywistością. Można narysować obrzydliwych kolesi, którzy będą do siebie ćwierkali. Tyle że to za proste. Cała sztuka polegała na tym, by nie zgubić magii, która tkwi właśnie w rozjeżdżaniu się tych światów – tłumaczy Jan Koza, który opowiada historię Dżesiki. Ta ciota „pracowała jako salowa w szpitalu. Była złośliwa i głupia. Największy wpływ na jej życie miały seriale. Najpierw »Dallas«, potem »Powrót do Edenu«, »Północ-Południe«, a na końcu, przed śmiercią, »Dynastia« oglądana w dyżurce pogotowia".

Napakowany i wydepilowany bubek

Nikt z zaproszonych rysowników nie zdecydował się na dosłowność, konwencję komiksu erotycznego, nie ma w „Wielkim Atlasie..." dawania dupy, obciągów, drutowania... Zarówno młodzi rysownicy, jak i kuratorzy projektu w większości są bardzo kulturalni, zdystansowani i analityczni. I właściwie mało zainteresowani samym tematem książki Witkowskiego.

– Nie ma co ukrywać, że „Atlas..." jest próbą zmierzenia się z tematem przemilczanym w naszym środowisku. Nie chciałbym jednak, by traktować go jako komiks gejowski. To raczej dowód, że komiks może mierzyć się ze współczesną literaturą, trudnym tematem. Dla mnie prywatnie to pomost między środowiskiem komiksowym i sztuk wizualnych – przyznaje Kuba Woynarowski, który występuje tu także w roli twórcy.

Jego Gizela kochał Modern Talking, marzył o sławie i ciągle słuchał w parku magnetofonu. W „Wielkim Atlasie..." ten wątek wizualnie przypomina instrukcję obsługi. Sowizdrzalska opowieść Witkowskiego o ciotach ulegających namiętnościom tutaj zamienia się w bezduszny świat rządzony przez seks i przemoc. Miejską dżunglę, która wymaga planu.

– Robiąc plansze, wykorzystałem instrukcję jakiegoś urządzenia elektrycznego z lat 80. W tej historii magnetofon jest substytutem postaci. One cały czas gadają o muzyce, której słuchają z kaseciaka, a jednocześnie siebie traktują właśnie jak przedmioty – mówi Woynarowski.

Jeszcze dalej poszedł Jacek Stefanowicz. „Grupa z Poznania" to epizod o nowoczesnych gejach, „napakowanych i wydepilowanych nowoczesnych bubkach", całkowicie podległych stereotypom, dążących do formy seksualności społecznie akceptowalnej w kapitalistycznym społeczeństwie. Przypominają modele do wycięcia i składania.

Kolesie z foliówkami

Sieńczyk: – Nie mam przekonania do erotyzmu „Lubiewa". Czy moje ilustracje są erotyczne? O ile za takie można uznać przedstawienie faceta tylko w topornych majtkach. Ale jakoś szczególnie nie pociąga mnie ukazywanie aktów płciowych, łącznie z homoseksualnymi.

Koza: – Pedalstwo tej książki nie było najważniejsze. Też jestem z Wrocławia. Ten świat, który opisuje Witkowski, znałem z drugiej strony. Rzeczywiście, koło mojej szkoły stał blaszak. Na dworcu była kawiarnia, obok której przechodziłem codziennie, naprzeciwko opery... O tych miejscach mówiło się, że chodzą tam pedały. Ale traktowaliśmy to jak miejskie legendy, nikt tego nie sprawdzał. Niby jak? Cała ta historia działa się tuż obok, a ja tego nie zauważałem. Wtedy homoseksualizm był tabu, kojarzył się z przestępstwem, marginesem. Mój wydział na ASP stał obok parku na Wzgórzu Polskim. Mówiło się, że nie można tam za długo siedzieć na ławce, bo się przysiadają. Ale kto? I rzeczywiście, jak się chciało coś przemyśleć i siadało z kartką papieru, to przysiadali się kolesie z foliówkami, którzy kręcili się po okolicy. Nie zastanawiałem się za bardzo, co to wszystko znaczy. Ci ludzie nie żyli w całkowicie wyizolowanym świecie. Jedną nogą w swoim, ale drugą we wspólnym. Ich historia to historia tego kraju.

Piksa: – Pociągają mnie te postaci. Bo one są przaśne, grubo ciosane, ale głowy mają pełne bajek, bujają w obłokach. I to właśnie starałam się oddać.

– Jakby rysownicy nie dystansowaliby się od głównego tematu, jednak powstał album ciotowaty. Ten rodzaj przegięcia rysunków, gestów, kolorów – nie da się tego nie zauważyć. Choć oczywiście trudno złapać kogoś za rękę, bo nie ma w Polsce tradycji komiksu o tematyce homoerotycznej. Nie ma do czego się odnieść – twierdzi Sylwia Kaźmierczak, która w 2009 r. opracowała pierwszą antologię komiksu lesbijskiego „Bostońskie małżeństwa". – Już widzę, że „Wielki Atlas..." nie będzie miał łatwego życia w środowisku. Portale homikowe praktycznie go nie zauważają, na najważniejszym gejowskim blogu czytam, że jest mało oryginalny, a zaproszeni rysownicy przeciętni. Nie wiem, jak to tłumaczyć, ale środowiska LGBT są bardzo chłodno nastawione do komiksu, uważają go za medium niepoważne, niegodne podnoszenia tak doniosłych kwestii jak ciężka dola gejów czy lesbijek. „Bostońskie ma xxxxłżeństwa" miały parę recenzji w ogólnopolskiej prasie i tylko jedną w niszowej, czyli ze środowiska, dla którego to zrobiłam. Na dodatek autorka napisała, że lesbijki są w tych opowieściach ordynarnie zwyczajne, pozbawione swej cierpiętniczej postawy.

– Rzeczywiście, komiks nie jest traktowany w Polsce poważnie. Ale właśnie dlatego to dobra forma wprowadzania drażliwych tematów, oswajania ludzi. Przecież przez lata amerykański komiks niezależny zajmował się gejami, czarnymi, seksem, pornografią, narkotykami, bezdomnymi... Konwencja sprawia, że nawet drażliwy temat staje się tutaj mniej kontrowersyjny. Ostatnio temat gejowski wszedł do absolutnego mainstreamu. Parę tygodni temu komiksowe wydawnictwo Marvel, czyli część koncernu Disneya, zdecydowało się na umieszczenie całującej się pary mężczyzn na okładce swego zeszytu. Wydawało się, że odważny temat w konserwatywnej Ameryce, ale jednak przeszło i przykuło uwagę wszystkich mediów – mówi Szymon Holcman.

I zapewnia, że nie przewiduje żadnych protestów i skandalu po ukazaniu się „Wielkiego Atlasu...". Czyżby zapomniał o manifestacjach przed krakowską redakcją „Przekroju", gdzie pracował Piotr Bikont, tłumacz „Mausa" Arta Spiegelmana, graficznej powieści o Holocauście, gdzie Żydzi są myszami, Niemcy – kotami, Polacy – świniami, a Amerykanie – psami? A awantura o Chopina dwa lata temu? W antologii (wydanej zresztą przez Holcmana) „Chopin New Romantic" bohaterem części narysowanej przez Krzysztofa Ostrowskiego jest postać podobna do polskiego kompozytora, która wraz ze swoim znajomym, wulgarnym skinheadem, przyjeżdża do więzienia, by dać koncert. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które finansowało publikację, zapowiedziało jej zniszczenie.

Jak z brakiem tradycji radzą sobie rysownicy?

– Chciałam znaleźć graficzny ekwiwalent tematyki homoseksualnej poprzez dobór kolorów, krągłości, rodzaj dopracowania estetycznego. Wiem, że książka jest plugawa, brudna, ciosana, ale ja wybrałam taki sposób obrazowania. Przecież ta chropowatość dotyczy lat 80. Dziś kultura gejowska wygląda już całkowicie inaczej. Po co ludzi straszyć tym syfem z dworców i publicznych szaletów? – zastanawia się Gryglewicz.

– Odwołałem się do fragmentów komiksów gejowskich, które widziałem przed laty, gdzie postaci robotników i policjantów były bardzo umięśnione, masywne. Jednak do samej warstwy plastycznej przyczyniła się Polska, którą pamiętam z dzieciństwa: kolory ubrań, pomieszczeń – mówi Tkacz.

A Michał Rzecznik w opowieści o Pauli wprost powołuje się na wzorce zachodnie: – „Lubiewo" to książka undergroundowa, zarówno ze względu na temat, czasy, miejsce akcji, jak i na sam język. Dlatego też adaptując jej fragmenty, starałem się oddać jej podziemny klimat. Nie nawiązywałem do tradycji komiksu gejowskiego, choć dużo myślałem m.in. o „Stuck Rubber Baby" Howarda Cruse'a, który flirtuje z tradycją amerykańskiego undergroundu. W swoich epizodach „Wielkiego Atlasu..." staram się również przywoływać Crumba i Rodrigueza, łącząc ich styl graficzny z narracją zbliżoną do polskich komiksów lat 70. i 80., z Czeczotem oraz Dudzińskim na czele.

Dokłamywanie i dorysowywanie

– Ukazanie się „Bostońskich małżeństw" niczego na dobrą sprawę nie zaczęło – żałuje Kaźmierczak. – Parę dziewczyn odważyło się rysować, ale o żadnym przełomie nie może być mowy. W przypadku „Wielkiego Atlasu..." też nie będzie. To rodzaj kuratorskiego zadania dla rysowników, by dołożyć ilustrację do gotowego już tekstu. Zmienić coś mogłaby pierwszoosobowa, osobista historia o dochodzeniu do swego gejostwa, tożsamości. Na taką wciąż czekam.

Nieco inne ambicje towarzyszą kuratorom. – Dla mnie to takie prężenie mięśni, pokaz siły polskiego komiksu i sztuk wizualnych. Połączenie dwóch światów: ASP i dziewczyn oraz chłopaków od dymków – mówi Holcman.

Woynarowski: – To próba zmierzenia się z wizualnością tej prozy. Jej cielesnością, zmysłowością. Przecież nie ma sensu tego podbijać realistycznym rysunkiem. To nie jest adaptacja, raczej interpretacja. Po przeczytaniu „Wielkiego Atlasu..." na pewno nie będzie się miało poczucia, że zna się „Lubiewo".

Bohaterowie Witkowskiego niczego nie mają, wszystko muszą sobie dokłamać, dozmyślać, dośpiewać. Tym razem pomagają im rysownicy i robią to bardzo przekonująco.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"