Piksa: – Pociągają mnie te postaci. Bo one są przaśne, grubo ciosane, ale głowy mają pełne bajek, bujają w obłokach. I to właśnie starałam się oddać.
– Jakby rysownicy nie dystansowaliby się od głównego tematu, jednak powstał album ciotowaty. Ten rodzaj przegięcia rysunków, gestów, kolorów – nie da się tego nie zauważyć. Choć oczywiście trudno złapać kogoś za rękę, bo nie ma w Polsce tradycji komiksu o tematyce homoerotycznej. Nie ma do czego się odnieść – twierdzi Sylwia Kaźmierczak, która w 2009 r. opracowała pierwszą antologię komiksu lesbijskiego „Bostońskie małżeństwa". – Już widzę, że „Wielki Atlas..." nie będzie miał łatwego życia w środowisku. Portale homikowe praktycznie go nie zauważają, na najważniejszym gejowskim blogu czytam, że jest mało oryginalny, a zaproszeni rysownicy przeciętni. Nie wiem, jak to tłumaczyć, ale środowiska LGBT są bardzo chłodno nastawione do komiksu, uważają go za medium niepoważne, niegodne podnoszenia tak doniosłych kwestii jak ciężka dola gejów czy lesbijek. „Bostońskie ma xxxxłżeństwa" miały parę recenzji w ogólnopolskiej prasie i tylko jedną w niszowej, czyli ze środowiska, dla którego to zrobiłam. Na dodatek autorka napisała, że lesbijki są w tych opowieściach ordynarnie zwyczajne, pozbawione swej cierpiętniczej postawy.
– Rzeczywiście, komiks nie jest traktowany w Polsce poważnie. Ale właśnie dlatego to dobra forma wprowadzania drażliwych tematów, oswajania ludzi. Przecież przez lata amerykański komiks niezależny zajmował się gejami, czarnymi, seksem, pornografią, narkotykami, bezdomnymi... Konwencja sprawia, że nawet drażliwy temat staje się tutaj mniej kontrowersyjny. Ostatnio temat gejowski wszedł do absolutnego mainstreamu. Parę tygodni temu komiksowe wydawnictwo Marvel, czyli część koncernu Disneya, zdecydowało się na umieszczenie całującej się pary mężczyzn na okładce swego zeszytu. Wydawało się, że odważny temat w konserwatywnej Ameryce, ale jednak przeszło i przykuło uwagę wszystkich mediów – mówi Szymon Holcman.
I zapewnia, że nie przewiduje żadnych protestów i skandalu po ukazaniu się „Wielkiego Atlasu...". Czyżby zapomniał o manifestacjach przed krakowską redakcją „Przekroju", gdzie pracował Piotr Bikont, tłumacz „Mausa" Arta Spiegelmana, graficznej powieści o Holocauście, gdzie Żydzi są myszami, Niemcy – kotami, Polacy – świniami, a Amerykanie – psami? A awantura o Chopina dwa lata temu? W antologii (wydanej zresztą przez Holcmana) „Chopin New Romantic" bohaterem części narysowanej przez Krzysztofa Ostrowskiego jest postać podobna do polskiego kompozytora, która wraz ze swoim znajomym, wulgarnym skinheadem, przyjeżdża do więzienia, by dać koncert. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które finansowało publikację, zapowiedziało jej zniszczenie.
Jak z brakiem tradycji radzą sobie rysownicy?
– Chciałam znaleźć graficzny ekwiwalent tematyki homoseksualnej poprzez dobór kolorów, krągłości, rodzaj dopracowania estetycznego. Wiem, że książka jest plugawa, brudna, ciosana, ale ja wybrałam taki sposób obrazowania. Przecież ta chropowatość dotyczy lat 80. Dziś kultura gejowska wygląda już całkowicie inaczej. Po co ludzi straszyć tym syfem z dworców i publicznych szaletów? – zastanawia się Gryglewicz.
– Odwołałem się do fragmentów komiksów gejowskich, które widziałem przed laty, gdzie postaci robotników i policjantów były bardzo umięśnione, masywne. Jednak do samej warstwy plastycznej przyczyniła się Polska, którą pamiętam z dzieciństwa: kolory ubrań, pomieszczeń – mówi Tkacz.
A Michał Rzecznik w opowieści o Pauli wprost powołuje się na wzorce zachodnie: – „Lubiewo" to książka undergroundowa, zarówno ze względu na temat, czasy, miejsce akcji, jak i na sam język. Dlatego też adaptując jej fragmenty, starałem się oddać jej podziemny klimat. Nie nawiązywałem do tradycji komiksu gejowskiego, choć dużo myślałem m.in. o „Stuck Rubber Baby" Howarda Cruse'a, który flirtuje z tradycją amerykańskiego undergroundu. W swoich epizodach „Wielkiego Atlasu..." staram się również przywoływać Crumba i Rodrigueza, łącząc ich styl graficzny z narracją zbliżoną do polskich komiksów lat 70. i 80., z Czeczotem oraz Dudzińskim na czele.
Dokłamywanie i dorysowywanie
– Ukazanie się „Bostońskich małżeństw" niczego na dobrą sprawę nie zaczęło – żałuje Kaźmierczak. – Parę dziewczyn odważyło się rysować, ale o żadnym przełomie nie może być mowy. W przypadku „Wielkiego Atlasu..." też nie będzie. To rodzaj kuratorskiego zadania dla rysowników, by dołożyć ilustrację do gotowego już tekstu. Zmienić coś mogłaby pierwszoosobowa, osobista historia o dochodzeniu do swego gejostwa, tożsamości. Na taką wciąż czekam.
Nieco inne ambicje towarzyszą kuratorom. – Dla mnie to takie prężenie mięśni, pokaz siły polskiego komiksu i sztuk wizualnych. Połączenie dwóch światów: ASP i dziewczyn oraz chłopaków od dymków – mówi Holcman.
Woynarowski: – To próba zmierzenia się z wizualnością tej prozy. Jej cielesnością, zmysłowością. Przecież nie ma sensu tego podbijać realistycznym rysunkiem. To nie jest adaptacja, raczej interpretacja. Po przeczytaniu „Wielkiego Atlasu..." na pewno nie będzie się miało poczucia, że zna się „Lubiewo".
Bohaterowie Witkowskiego niczego nie mają, wszystko muszą sobie dokłamać, dozmyślać, dośpiewać. Tym razem pomagają im rysownicy i robią to bardzo przekonująco.