– Myślę, że mamy z tym problem. Lewica i liberałowie chcieliby definiować wspólnotę według innych wartości niż naród. To słowo nie jest dla mnie w żaden sposób garbem i nie uważam, że należy się go wstydzić czy o nim zapominać, wybierając bliżej nieokreśloną przyszłość. Pytanie może brzmieć zupełnie inaczej: „Jak ona będzie wyglądała właśnie z tym słowem?". Bądź: „Jak będzie wyglądała, kiedy go zabraknie?". To zawsze jednak będzie opowiadanie się wobec tego pojęcia. Zwłaszcza w Krakowie, w Starym Teatrze.
Zamierza pan razem z Sebastianem Majewskim zająć się nie tylko twórczością Jerzego Jarockiego, Andrzeja Wajdy czy Konrada Swinarskiego, ale też ich biografiami. Co się za tym kryje?
– Współczesny teatr jest reżyserski, dlatego komponując sezony, skupiamy się wokół tych nazwisk. Traktujemy to jako czynnik organizujący i strategiczny. Nie zamierzamy dokonywać rekonstrukcji ich spektakli, ale powrócić do energii nonkonformistycznego zmierzenia się teatru z rzeczywistością. Chcemy się skupić na kilku hasłach, takich jak pojawiający się u Swinarskiego styk polsko-niemiecki. Swinarski, kojarzony z karmieniem gołębi na rynku, zrobił więcej spektakli za granicą niż w Polsce. Inaczej będzie w przypadku Andrzeja Wajdy, inaczej w przypadku drogi, jaka nie została nigdy podjęta – czyli drogi Tadeusza Kantora, który nigdy nie był związany ze Starym Teatrem. Warto zadać sobie pytania, dlaczego tak się stało, dlaczego pozostał wyłącznie szefem oddziału partyzanckiego gdzieś obok? Ciekawe może być zastanowienie nad awangardą, nad prekursorem wkraczania sztuk wizualnych do teatru.
Nie jestem w stanie dzisiaj powiedzieć, dokąd nas zaprowadzą te wycieczki biograficzne, podejmowane niezależnie od tego, czy ktoś żyje, czy nie. Nie boimy się tego. Obecnie konkretyzujemy poszczególne elementy repertuaru, mamy na to jeszcze pół roku, a tak naprawdę na rozpoczęcie pełnego sezonu cały rok. Wybraliśmy celowo i perfidnie twórców, których dorobek jest bardzo bogaty. Nie jesteśmy skazani na powtarzanie kilku tropów interpretacyjnych danego demiurga, mamy ogromne pole działania. Być może weźmiemy na warsztat zainteresowanie Swinarskiego Frakcją Czerwonej Armii? Naszym celem jest też analiza fenomenu krakowskości, którą z jednej strony znam, ponieważ spędziłem tam trochę czasu, a z drugiej – jest mi całkowicie obca. Jestem przecież stąd, z Warszawy. Nigdy nie chciałem być stamtąd!
Traktuje to pan jako powrót?
– Ostatni raz w Krakowie byłem trzy dni temu, a wybieram się tam z powrotem jutro. Moja obecność w tym mieście nie ogranicza się wyłącznie do ośmiu czy 12 tygodni, kiedy przygotowuję spektakl. Byłem w Krakowie za każdym razem, kiedy grano moje przedstawienie. Każdego wieczoru patrzyłem na widownię, na aktorów, przyglądałem się rozwojowi postaci. W naturalny sposób dużą część ostatnich sześciu lat spędziłem w królewskim mieście, jakkolwiek by się nie odnosić do tego przymiotnika. Byłem tam równie często jak we Wrocławiu.