Nie ma takiego zagrożenia. Niektórzy nas mylą albo posądzają o jakieś pokrewieństwo. Ja zawsze mówię, że znam i bardzo cenię jego żonę Marię Czubaszek. Mam świadomość, że pan Wojtek, jako wytrawny muzyk, gdyby usłyszał, jak ja śpiewam, skręcałby się przy fortepianie. Ale ja za tamte występy nie biorę pieniędzy, więc mogę fałszować.
Grając ojca w serialu „Rodzinka.pl", wraca pan do swojego dzieciństwa?
Pamiętam, jak kiedyś oglądając „Lunatyków" Lupy, byłem zachwycony rolą Jana Frycza i po latach zapytałem go, jak udało mu się stworzyć postać tak silną, rozdartą i jednocześnie rozedrganą. Odpowiedział mi po chwili zastanowienia: „Wiesz, po prostu zagrałem swego ojca". Wtedy zacząłem się zastanawiać, czy kiedyś też tak powiem. I myślę, że właśnie tak bywa w przypadku serialowego Leona Boskiego w „Rodzince.pl", ale także jego syna. Nakładają się wspomnienia, jak po raz pierwszy przyprowadziłem do domu dziewczynę czy jak mnie ojciec posadził za kierownicą i uczył jazdy samochodem.
Ta miłość do samochodów pozostała do dziś?
O tak. Na początku kupowałem samochody stare, zdezelowane. Dosłownie za grosze. Zawsze kręciły mnie te nietypowe, które nie miały wysokich cen w Polsce. Jakaś alfa romeo i podobnego typu włoszczyzna. Kupowałem je, bo podobały mi się ich styl i klasa. Kiedy doprowadzałem je do stanu używalności, żal mi się było z nimi rozstawać.
Gdy zacząłem grać w telewizji, ta pasja kolekcjonerska nasilała się i doszło kilka nowych modeli. Jeden z moich mercedesów remontuje się od dwóch lat.
Teraz, gdy przekroczyłem czterdziestkę, uznałem, że trzeba jakoś trzymać formę i zainteresował mnie triathlon. To jest sport, w którym trzeba sobie sporo udowodnić. Wymaga dużego samozaparcia. Tak bardzo mnie wciągnął, że razem z Piotrkiem Adamczykiem, Bartkiem Topą i Łukaszem Grassem zgodziłem się zostać ambasadorem tej dyscypliny. Więc niedługo opowieści o mocno zakrapianych imprezach aż do rana powędrują do lamusa, bo tego w żaden sposób nie da się pogodzić. Takie hobby motywuje do dyscypliny w teatrze i gwarantuje dobrą kondycję na scenie. Same plusy.
Podobno w tajemnicy przed najbliższymi lubi pan wyjeżdżać w dość odległe rejony świata.
To są zwykle magiczne wyprawy, dające wyciszenie, po których wracam z niebywałą energią. Pamiętam, jak jeszcze przed rewolucją libijską byłem na Saharze. Wędrowałem z miejscowym plemieniem. Noc na pustyni jest czymś niewyobrażalnym. Niebo pełne gwiazd, które ogląda się jak najbardziej wciągający film. Cisza, której w żadnym innym miejscu nie doświadczysz. Cały huk cywilizacji wylatuje nam z głowy.
Ta pustynia i to niebo dają uczucie nieskończoności, a jednocześnie sprawiają, że czujemy się tam bezpieczni. Podobnie było podczas zwiedzania klasztorów. Duża porcja metafizyki i – choć to zabrzmi patetycznie – wielka pochwała dla boskiego porządku świata.
Skąd wzięła się ta pasja podróżowania?
Podróżowanie mam we krwi. Moi rodzice, związani z wojskiem, często zmieniali miejsce zamieszkania. To sprawiło, że szybko aklimatyzuję się w nowych warunkach. Przyjaciele i najbliżsi żartują, że moim domem jest samochód. Coś w tym jest. Ale wiem też, że przyjdzie taki moment, kiedy trzeba będzie się zatrzymać, trochę zwolnić. Mam córkę, a niedługo urodzi się mój syn. Będę więc miał komu przekazać te samochody.