Dziedzictwo lat 60
Nigdy nie byli tak słynni jak Nirvana, nie sprzedawali tak dużo płyt jak Pearl Jam — jedynie 21 mln, ale w przeciwieństwie Alice In Chains przeżyli swoje rockowe przygody w dobrym zdrowiu, a gdy ostygły toksyczne emocje, mogli spotkać się ponownie — Chris Cornell, Matt Cameron, Kim Thayil i Ben Shepherd.
Najpierw, by zagrać tournee i wydać płytę koncertową. A po tym sprawdzianie - wejść do studia i zarejestrować całkowicie premierowy album. Mało kto będzie im pamiętał, że gdy kończyli karierę w połowie lat 90., nienawidzili się tak bardzo, że jeździli na koncerty nie jednym, lecz czterema autobusami. Co by było gdyby musieli wynajmować samoloty?
Fani z lat 90 zawdzięczali im powrót gitarowej psychodelii w niesamowitej balladzie „Black Hole Sun" ilustrowanej apokaliptycznym teledyskiem, a także nawiązanie do muzyki The Cream w „Spoonman". Rozwijali tradycję Jimi Hendriksa, ale generalnie najwięcej zawdzięczają Black Sabbath i to pierwszym, najmroczniejszym płytom. Zwłaszcza motorykę swojej muzyki.
Sukcesy i wpadki
Największą karierę z Soungarden zrobił obdarzony nie za mocnym, ale charakterystycznie nosowym głosem, gitarzysta Chris Cornell. Jeszcze przed założeniem Soundgarden był gitarzystą legendarnej formacji Mother Love Bone, a po śmierci jej wokalisty Andrew Wooda, określanego najzdolniejszym muzykiem w Seattle, nagrał dedykowanego jego pamięci album - razem z gitarzystami, którzy chwilę potem stworzyli Pearl Jam. Co ciekawe, perkusistą tej formacji pozostaje od 1998 r. Matt Cameron, bębniąc jednocześnie od niedawna w Soungarden.