Dwadzieścia lat temu, we wrześniu 1992 roku, po raz pierwszy stanął na scenie i zaśpiewał. Jeszcze nie główną rolę, ale epizod w „Carmen". Dwadzieścia lat i dwa miesiące później, w listopadową sobotę 2012 roku, Piotr Beczała przyjechał do Warszawy jako gwiazdor La Scali, Covent Garden i nowojorskiej Metropolitan. Na ten wieczór ściągnęli ludzie z całej Polski, bo to jedyna okazja, by go posłuchać w kraju.
Były przez te 20 lat sukcesy, miesiące ciężkiej pracy i szczęśliwe przypadki, gdy ściągnięty w ciągu kilku godzin na nagłe zastępstwo w spektaklu Opery w Zurychu następnego dnia podpisał tam kontrakt. Ale były też zaskakujące odmowy, kiedy jemu – artyście na dorobku – proponowano występy w La Scali lub w Metropolitan. On zaś postanowił czekać na taką rolę, która pozwoli mu zaprezentować się jak najlepiej.
Oprócz talentu, zapału do pracy i mądrości Piotr Beczała ma też cechę, dzięki której został jednym z najlepszych tenorów świata. Nieustannie dba, by się rozwijać, choć mógłby jedynie korzystać z uroków sławy. Kto pamięta jego pierwszy występ w Warszawie w 2007 roku w przedstawieniu „Rigoletta", dostrzegł, że w ostatnią sobotę zaśpiewał tenor o jeszcze większej kulturze wokalnej, potrafiący wydobyć z każdej arii niespotykane bogactwo odcieni i niuansów.
Piotr Beczała zaskoczył, ale i urzekł tę część publiczności, która przyszła posłuchać tenorowych hitów. Zaoferował jej na przykład scenę pięknego miłosnego wyznania Księcia z mało znanej u nas „Rusałki" Dvořaka. To jedna z jego ulubionych oper, w której występował m. in. na festiwalu w Salzburgu czy w Staatsoper w Monachium.
Pogram wieczoru był bardzo ciekawie ułożony. Część pierwsza to opera francuska, w której jest specjalistą nie mającym konkurencji. Na początek wybrał wielki prolog z „Fausta" Gounoda i samym tylko głosem pokazał przemianę starego mędrca w młodego mężczyznę. To był teatr wokalny najwyższej próby, także dlatego że Piotr Beczała miał świetnego partnera – Rafała Siwka w roli Mefista.