Ian Gillan: Pół wieku jak z bicza strzelił

Ian Gillan, wokalista Deep Purple, o nowym albumie „Whoosh!" i obecnym składzie, który jest ostatnim.

Publikacja: 09.08.2020 23:00

Ian Gillan, wokalista Deep Purple (u góry zdjęcia)

Ian Gillan, wokalista Deep Purple (u góry zdjęcia)

Foto: materiały prasowe

Co znaczy „Whoosh!” - tytuł nowej bardzo świeżej, pełnej eksperymentów i hard rockowego grania - płyty Deep Purple?

To słowo można oznaczać dla każdego coś innego. Właściwie to bardziej oddanie stanu ducha, scharakteryzowanie sytuacji bieżącej. „Whoosh!” znaczy, że coś trwało krótko i szybko się skończyło. Coś jak przejazd bolidu Formuły 1. Jestem pomysłodawcą tytuły i dla mnie odnosi się on do dwóch kwestii: pierwsza, to zmiany na ziemi i abdykacja młodego pokolenia z udziału we współczesnych procesach globalnych zmian, a druga to przemijanie Deep Purple. Teksty na płycie są wyjątkowo ważne dla nas. Są polityczne i społeczne, mimo że nie mówią wprost o polityce. W zespole jest pięciu różnych facetów, z których każdy ma silne przekonania polityczne. Nie chciałbym postawić kolegów w niezręcznej sytuacji. Dlatego operują na wartościach, a nie bezpośrednim punkcie widzenia. Staram się prowokować słuchacza do myślenia.  Teksty są bardzo aktualne. Jesteśmy starszymi facetami, którym nie jest obojętne co będzie z światem, gdy nas już zabraknie. Post apokaliptyczny numer Man Alive jest utworem esencjonalnym, który mówi dużo o naszym stosunku do zachodzących światowych zmian i mimo wszystko wciąż trwających Deep Purple. Pamiętam jak dzisiaj, gdy dołączyłem do zespołu w 1969 roku i widzę, że nasz koniec jest coraz bliższy. Kariera Deep Purple minęła jak z bicza strzelił. To było pół wieku, które bardzo szybko zleciało.

Koniec Deep Purple był zapowiadany już wielokrotnie, co wyglądało zawsze jak chwyt promocyjny.

Liczymy się z końcem grupy od dłuższego czasu. Nigdy nie udawaliśmy, gdy twierdziliśmy, że nagrywamy ostatnią płytę czy ruszamy w pożegnalną trasę koncertową. Historia Deep Purple była dynamiczna. Byliśmy wielokrotni bliscy końca. Nie chcemy już zmian składu. Chcemy w obecnym kształcie zakończyć karierę grupy. A każdy z nas miał swoje momenty słabości. Nie chcemy końca Deep Purple, nie planujemy emerytury, chcielibyśmy wrócić do koncertowania, stworzyć kolejny album, ale wiemy, że meta jest już bardzo blisko. Takie są smutne fakty.

Jak Deep Purple radzą sobie w czasie pandemii?

Źle. Jestem zamknięty w domu od 16 marca. Ciszę się, że żyję. Mam kilku zakażonych przyjaciół i szczęśliwie dochodzą do siebie. Jestem muzykiem, który od ponad pół wieku żyje koncertami. Niczym, żeglarz uderzałem od portu do portu. Teraz czekam, czekam i czekam. A nie nawykłem do czekania i życia w zamknięciu. Szczęśliwie skończyliśmy nagrywać i produkować nową płytę Deep Purple rok temu. Teraz pracuję nad nowym projektem, nie muzycznym, który powinienem ukończyć do końca roku. Będzie to wielka niespodzianka dla wszystkich.

Deep Purple czując upływ czasu, pracują teraz szybciej i więcej?

Sprawniej. Skończyliśmy prace nad płytą latem 2019 roku. Wcześniej jamowaliśmy razem w Nashville i tworzyliśmy materiał wspólnie. Przez pół wieku nic się nie zmieniło w naszym stosunku do komponowania. Zmienia się technologia, ale nie zmienia się technika naszego tworzenia. Tworzyliśmy przez robocze dni tygodnia od rana do wieczora, pracując jak w biurze, z przerwą na obiad i herbatkę. Czas na obiad i herbatę mieliśmy zawsze o wyznaczonej równej godzinie. Prace kończyliśmy o szóstej wieczorem. Wszystkie piosenki powstały w trakcie sesji. Nikt nie tworzył osobno, nie przynosił gotowych piosenek. Tworzyliśmy organicznie i wspólnie, jak zawsze. Pomysły ocenialiśmy na gorąco, na drugi dzień mając świeżą głowę. Teksty piosenek są w większości moje, ale poprawialiśmy je wspólnie. To bardzo zespołowa płyta, pozbawiona egoizmów poszczególnych członków grupy. Nie zawsze tak było. Mamy teraz świetnego producenta- Boba Ezrina (producent płyty takich artystów jak: Pink Floyd, Kiss, Pink Floyd, Lou Reed, Taylor Swift, Peter Gabriel, Kansas, Joe Bonamassa), który mocno angażuje się nie tylko w swoją pracę, ale również w proces twórczy, dzięki czemu materiał powstawał szybciej i sprawniej. Stworzył nam fenomenalne warunki do pracy, dzięki czemu mogliśmy skupić się tylko na tworzeniu muzyki. Wszystkim bardzo zależało, żeby przygotować wartościowy materiał, który nie będzie odcinaniem kuponów od przeszłości Deep Purple, powtarzaniem tego, co już zrobiliśmy, ale zarazem będzie to płyta hard rockowa, od pierwszych dźwięków nasza. Obiektywny głos z zewnątrz bardzo nam pomógł. My już niczego nie musimy udowadniać. Każda z tych piosenek powstała w mniej niż 20 minut. Esencja tego materiału powstała niesamowicie szybko. Oczywiście później każdy utwór dopieszczaliśmy, pracowaliśmy nad albumem, ale każda z piosenek powstała błyskawicznie i naturalnie.

Mam wrażenie, że gitarzysta Steve Morse i klawiszowiec Don Airey wnieśli na płytę więcej pomysłów, niż kiedykolwiek wcześniej.

Taka prawda. Steve Morse jest po ciężkiej kontuzji ręki i właściwie musiał nauczyć się grać od nowa, dzięki czemu brzmi inaczej, ciekawie, świeżo. Moja ulubiona kompozycja na krążku to „Nothing At All”. Za każdym razem kiedy słucham jej, mam uśmiech na twarzy i jestem podekscytowany jak dzieciak. Słychać, że wciąż bawimy się graniem, a to też duża zasługa wymienionych, najkrótszych stażem, muzyków grupy.

Czymś zupełnie nowym w karierze Deep Purple jest utwór „Dancing In My Sleep”, oparty na elektronice i muzyce funk.

Funk zawsze w nas tętnił i wybrzmiewał w wielu piosenkach grupy, podobnie jak folk, blues, jazz, rock n’ roll, muzyka symfoniczna. Elektronika niekoniecznie. Osobiście jestem wielkim fanem Fryderyka Chopina, który dla mnie był Jimim Hendrixem swoich czasów. A „Dancing In My Sleep”? To bonus, dodatek do płyty, która tak naprawdę kończy się kompozycją „And the Address”, czyli piosenką od której zaczynała się pierwsza płyta Deep Purple „Shades of Deep Purple”. „Dancing In My Sleep” narodziło się przypadkiem z dźwięków, które Don wydobywał ze swoich instrumentów, a Steve wykonał tam jedno z najwspanialszych gitarowych solo, jakie w życiu słyszałem. Zagrał je tylko raz i od razu weszło na płytę. Geniusz!

A czy jest szansa na specjalny występ Deep Purple z byłymi członkami grupy? Ritchie Blackmore, Nick Simper, Rod Evans, Glenn Hughes, David Coverdale, Joe Lynn Turner wciąż są w świetnej formie.

Nie, bo nikt w grupie nie chce takiego koncertu i powrotów. Taki wystep obudziłby tylko stare demony i przyśpieszył koniec grupy, a na pewno nie dałby przyjemności żadnemu z nas, a tym bardziej publiczności. Ritchie Blackmore nie jest i nie będzie już częścią Deep Purple. Nie chcemy żadnych powrotów, koncertów rocznicowych, powrotów starych składów, wspominkowych występów. Powrotów do przeszłości nie będzie. Patrzymy w przyszłość i bardziej mi zależy na nagraniu nowej płyty, niż oglądaniu się za siebie. Koncerty pewnie wrócą dopiero w 2021 roku, ale liczę na to, że jeszcze damy czadu na scenie w tym składzie, który dzisiaj tworzy Deep Purple, bo to jest ostatni skład grupy.

Deep Purple wraz z Led Zeppelin i Black Sabbath to święta trójca hard rocka. Dlaczego tylko wam udało się przetrwać?

Każdy z nas przed Deep Purple grał w innych zespołach i każdy szukał tego jednego. Najważniejsze, żeby zespół swingował wspólnie. Nasza sekcja rytmiczna jest niczym rozpędzony pociąg, Ritchie Blackmore był mistrzem gitary, a Jon Lord grał za całą orkiestrę. Ale najważniejsze było, że wspólnie swingowaliśmy. Razem mieliśmy to coś, czego osobno nie udało nam się z siebie wykrzesać w innych konfiguracjach perosnlanych. Grałem przez jakiś czas w Black Sabbath, stworzyliśmy album „Born Again”, który bardzo lubię. Co prawda, wstąpiłem do nich będąc pijanym i rano sam byłem zaskoczony, że jestem członkiem grupy, ale bawiłem się z nimi świetnie. Tony Iommi, Geezer Butler i Bill Ward to moi przyjaciele, kocham ich, ale razem nie swingowaliśmy. Oni mieli to tylko z Ozzym, a ja tylko z Deep Purple. Przetrwaliśmy bo nie staraliśmy się być modni. Jeśli starasz się być modnym dzisiaj, możesz mieć pewność że jutro będziesz niemodny. Nie staraliśmy się przypodobać publiczności, starliśmy się dobrze bawić przez całe nasze życie. Deep Purple to była najwspanialsza podróż mojego życia.

 

 

 

 

 

 

Co znaczy „Whoosh!” - tytuł nowej bardzo świeżej, pełnej eksperymentów i hard rockowego grania - płyty Deep Purple?

To słowo można oznaczać dla każdego coś innego. Właściwie to bardziej oddanie stanu ducha, scharakteryzowanie sytuacji bieżącej. „Whoosh!” znaczy, że coś trwało krótko i szybko się skończyło. Coś jak przejazd bolidu Formuły 1. Jestem pomysłodawcą tytuły i dla mnie odnosi się on do dwóch kwestii: pierwsza, to zmiany na ziemi i abdykacja młodego pokolenia z udziału we współczesnych procesach globalnych zmian, a druga to przemijanie Deep Purple. Teksty na płycie są wyjątkowo ważne dla nas. Są polityczne i społeczne, mimo że nie mówią wprost o polityce. W zespole jest pięciu różnych facetów, z których każdy ma silne przekonania polityczne. Nie chciałbym postawić kolegów w niezręcznej sytuacji. Dlatego operują na wartościach, a nie bezpośrednim punkcie widzenia. Staram się prowokować słuchacza do myślenia.  Teksty są bardzo aktualne. Jesteśmy starszymi facetami, którym nie jest obojętne co będzie z światem, gdy nas już zabraknie. Post apokaliptyczny numer Man Alive jest utworem esencjonalnym, który mówi dużo o naszym stosunku do zachodzących światowych zmian i mimo wszystko wciąż trwających Deep Purple. Pamiętam jak dzisiaj, gdy dołączyłem do zespołu w 1969 roku i widzę, że nasz koniec jest coraz bliższy. Kariera Deep Purple minęła jak z bicza strzelił. To było pół wieku, które bardzo szybko zleciało.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone