Śmiechem pokonać starość

78-letni Pierre Richard o nowej roli w "Zamieszkajmy razem", francuskiej komedii, życiu i winie opowiada Barbarze Hollender

Aktualizacja: 14.02.2013 17:18 Publikacja: 14.02.2013 16:48

Jane Fonda i Pierre Richard (z lewej) jako niepogodzeni ze światem podstarzali buntownicy

Jane Fonda i Pierre Richard (z lewej) jako niepogodzeni ze światem podstarzali buntownicy

Foto: Aurora Films

"Od płaczu wolę śmiech" -  reżyser Stephane Robelin opowiada o filmie „Zamieszkajmy razem". Rozmowa w Serwisie Kulturalnym rp.pl już o 19.00

Czy w życiu jest pan równie roztargnionym marzycielem jak większość pana bohaterów?

"Zamieszkajmy razem" - recenzja filmu


Pierre Richard:

Nie da się tego ukryć. Ja w każdą rolę wkładałem dużo z siebie – z mojego własnego życia. Reżyser Yves Robert powiedział mi kiedyś: „Wiesz, Pierre, ty nie jesteś aktorem, tylko osobowością". Wtedy mnie to nawet trochę ubodło, ale dzisiaj wiem, o co mu chodziło. Nie tyle grałem, ile sam bawiłem się na planie. Spędziłem smutne dzieciństwo, zamknięty w czasie wojny w internacie szkoły klasztornej. Może dlatego potem chciałem odrobić straty. I muszę powiedzieć, że chyba mi się to udało. Dzięki kinu przeszedłem przez życie tak, jakbym był na niekończących się wakacjach. Od ponad pół wieku rozśmieszam ludzi i śmieję się sam.

Zobacz galerię zdjęć

Jak w ciągu tych wszystkich lat zmieniała się francuska komedia?

W latach 70., gdy kręciliśmy „Roztargnionego", „Nieszczęścia Alfreda" czy „Tajemniczego blondyna w czarnym bucie", na ekranie królowała burleska wymagająca specyficznej mowy ciała, gagów, mimiki twarzy. Mnie to nawet odpowiadało. Kochałem aktorstwo spontaniczne i instynktowne. Nigdy się nie zastanawiałem, jak zagrać, przed kamerą byłem całkowicie wyluzowany i szedłem na żywioł. Mam zresztą wrażenie, że w tym gatunku nikt mnie dotąd nie zastąpił. Wcale nie dlatego, że miałem jakiś niezwykły talent. Po prostu minęła moda na podobny typ humoru. Teraz dopiero pojawia się kilku komików, m.in. Fiona Gordon, którzy próbują burleskę ożywić. Ale generalnie komedia porusza dzisiaj problemy społeczne. „Zamieszkajmy razem" jest tego typowym przykładem.

Niezwykłe w filmie Stephane'a Robelina jest to, że śmiejecie się ze starych ludzi. Bardzo łatwo robić sobie żarty z młodości, trudniej z jesieni życia.

Nasze społeczeństwo się starzeje. Przed wiekiem starym człowiekiem był 50-latek. Dzisiaj 80-latki świetnie się trzymają i stale jeszcze mają apetyt na aktywne życie. Ale też pojawiły się inne problemy. W zamożnych krajach ludzie radzą sobie z wieloma przypadłościami sędziwego wieku – chorobami, opieką, nawet niedołężnością. Często jednak nie są w stanie przełamać własnej samotności. W „Zamieszkajmy razem" staraliśmy się potraktować ten temat lekko i z uśmiechem, ale mam nadzieję, że po wyjściu z kina widz zdobędzie się też na poważniejszą refleksję. I może wpadnie do starego ojca lub dziadka, żeby zapytać, co u niego słychać.

W „Zamieszkajmy razem" są również choroba i śmierć.

I myśli pani, że to nie jest temat do żartów? Ja zawsze czułem się skromnym spadkobiercą Chaplina czy Bustona Keatona. Oni nie opowiadali o ludziach szczęśliwych. Chaplin odchodził zwykle w dal, przegrany. Śmiechem pokonywał rozpacz.

Wiele pana komedii miało amerykańskie remaki. Ale te przeróbki były zazwyczaj kiepskie. Nie sądzi pan, że francuski humor jest specyficzny, nieprzetłumaczalny na inne języki?

Amerykanie rzeczywiście nie potrafili przenieść naszych filmów do własnej kultury. Kupowali scenariusz, zatrudniali wielkie gwiazdy, wkładali w produkcję ogromne pieniądze i robili klapę. Czasem nawet bardzo spektakularną. Zawsze im czegoś brakowało. Zwłaszcza gdy sięgali po komedie. Francis Veber powiedział kiedyś, że robiąc za oceanem remaki swoich obrazów, nie miał problemu ze znalezieniem aktora, który zagrałby postać stworzoną w oryginale przez Gerarda Depardieu, ale nie mógł znaleźć nikogo na moje miejsce. Więc pewnie nasz humor naprawdę jest dość narodowy. Zresztą włoski neorealizm też nie dawał się przetłumaczyć na warunki amerykańskie.

Spędził pan w kinie ponad 60 lat. Jakie najpiękniejsze wspomnienia pan zachował?

Zwykle związane są one z ludźmi, których spotykałem na planie. W czasie zdjęć przez dwa miesiące dzieliliśmy życie, patrzyliśmy sobie w oczy. I tak jest do dziś. Cóż to była za przyjemność spotkać się z Jane Fondą! Kiedy Stephane Robelin powiedział mi, że będę jej partnerował, omal nie spadłem z wrażenia z krzesła. Okazała się fantastyczną, równą babką.

A winnica na południu Francji to pana sposób na uniezależnienie się od „milczącego telefonu"?

Oczywiście. Próba zbudowania sobie innego życia. Ale też nie bardzo odległego. Wino jest dla mnie symbolem przyjaźni, braterstwa, wspólnej zabawy. To nie biznes, tylko stosunek do życia. Sztuka, której towarzyszy podobna radość jak pracy na planie i wspólnemu oglądaniu filmów w ciemnej kinowej sali. Nie znoszę siedzieć przed telewizorem, bo wtedy czuję się tak, jakbym samotnie pił wino. Koszmar. Na szczęście mój telefon stale dzwoni, a i wina mi nie brakuje.

Śmiechem pokonać starość

78-letni Pierre Richard o nowej roli w „Zamieszkajmy razem", francuskiej komedii, życiu i winie opowiada Barbarze Hollender

Czy w życiu jest pan równie roztargnionym marzycielem jak większość pana bohaterów?

Pierre Richard: Nie da się tego ukryć. Ja w każdą rolę wkładałem dużo z siebie – z mojego własnego życia. Reżyser Yves Robert powiedział mi kiedyś: „Wiesz, Pierre, ty nie jesteś aktorem, tylko osobowością". Wtedy mnie to nawet trochę ubodło, ale dzisiaj wiem, o co mu chodziło. Nie tyle grałem, ile sam bawiłem się na planie. Spędziłem smutne dzieciństwo, zamknięty w czasie wojny w internacie szkoły klasztornej. Może dlatego potem chciałem odrobić straty. I muszę powiedzieć, że chyba mi się to udało. Dzięki kinu przeszedłem przez życie tak, jakbym był na niekończących się wakacjach. Od ponad pół wieku rozśmieszam ludzi i śmieję się sam.

Jak w ciągu tych wszystkich lat zmieniała się francuska komedia?

W latach 70., gdy kręciliśmy „Roztargnionego", „Nieszczęścia Alfreda" czy „Tajemniczego blondyna w czarnym bucie", na ekranie królowała burleska wymagająca specyficznej mowy ciała, gagów, mimiki twarzy. Mnie to nawet odpowiadało. Kochałem aktorstwo spontaniczne i instynktowne. Nigdy się nie zastanawiałem, jak zagrać, przed kamerą byłem całkowicie wyluzowany i szedłem na żywioł. Mam zresztą wrażenie, że w tym gatunku nikt mnie dotąd nie zastąpił. Wcale nie dlatego, że miałem jakiś niezwykły talent. Po prostu minęła moda na podobny typ humoru. Teraz dopiero pojawia się kilku komików, m.in. Fiona Gordon, którzy próbują burleskę ożywić. Ale generalnie komedia porusza dzisiaj problemy społeczne. „Zamieszkajmy razem" jest tego typowym przykładem.

Niezwykłe w filmie Stephane'a Robelina jest to, że śmiejecie się ze starych ludzi. Bardzo łatwo robić sobie żarty z młodości, trudniej z jesieni życia.

Nasze społeczeństwo się starzeje. Przed wiekiem starym człowiekiem był 50-latek. Dzisiaj 80-latki świetnie się trzymają i stale jeszcze mają apetyt na aktywne życie. Ale też pojawiły się inne problemy. W zamożnych krajach ludzie radzą sobie z wieloma przypadłościami sędziwego wieku – chorobami, opieką, nawet niedołężnością. Często jednak nie są w stanie przełamać własnej samotności. W „Zamieszkajmy razem" staraliśmy się potraktować ten temat lekko i z uśmiechem, ale mam nadzieję, że po wyjściu z kina widz zdobędzie się też na poważniejszą refleksję. I może wpadnie do starego ojca lub dziadka, żeby zapytać, co u niego słychać.

W „Zamieszkajmy razem" są również choroba i śmierć.

I myśli pani, że to nie jest temat do żartów? Ja zawsze czułem się skromnym spadkobiercą Chaplina czy Bustona Keatona. Oni nie opowiadali o ludziach szczęśliwych. Chaplin odchodził zwykle w dal, przegrany. Śmiechem pokonywał rozpacz.

Wiele pana komedii miało amerykańskie remaki. Ale te przeróbki były zazwyczaj kiepskie. Nie sądzi pan, że francuski humor jest specyficzny, nieprzetłumaczalny na inne języki?

Amerykanie rzeczywiście nie potrafili przenieść naszych filmów do własnej kultury. Kupowali scenariusz, zatrudniali wielkie gwiazdy, wkładali w produkcję ogromne pieniądze i robili klapę. Czasem nawet bardzo spektakularną. Zawsze im czegoś brakowało. Zwłaszcza gdy sięgali po komedie. Francis Veber powiedział kiedyś, że robiąc za oceanem remaki swoich obrazów, nie miał problemu ze znalezieniem aktora, który zagrałby postać stworzoną w oryginale przez Gerarda Depardieu, ale nie mógł znaleźć nikogo na moje miejsce. Więc pewnie nasz humor naprawdę jest dość narodowy. Zresztą włoski neorealizm też nie dawał się przetłumaczyć na warunki amerykańskie.

Spędził pan w kinie ponad 60 lat. Jakie najpiękniejsze wspomnienia pan zachował?

Zwykle związane są one z ludźmi, których spotykałem na planie. W czasie zdjęć przez dwa miesiące dzieliliśmy życie, patrzyliśmy sobie w oczy. I tak jest do dziś. Cóż to była za przyjemność spotkać się z Jane Fondą! Kiedy Stephane Robelin powiedział mi, że będę jej partnerował, omal nie spadłem z wrażenia z krzesła. Okazała się fantastyczną, równą babką.

A winnica na południu Francji to pana sposób na uniezależnienie się od „milczącego telefonu"?

Oczywiście. Próba zbudowania sobie innego życia. Ale też nie bardzo odległego. Wino jest dla mnie symbolem przyjaźni, braterstwa, wspólnej zabawy. To nie biznes, tylko stosunek do życia. Sztuka, której towarzyszy podobna radość jak pracy na planie i wspólnemu oglądaniu filmów w ciemnej kinowej sali. Nie znoszę siedzieć przed telewizorem, bo wtedy czuję się tak, jakbym samotnie pił wino. Koszmar. Na szczęście mój telefon stale dzwoni, a i wina mi nie brakuje.

rozmawiała Barbara Hollender

"Od płaczu wolę śmiech" -  reżyser Stephane Robelin opowiada o filmie „Zamieszkajmy razem". Rozmowa w Serwisie Kulturalnym rp.pl już o 19.00

Czy w życiu jest pan równie roztargnionym marzycielem jak większość pana bohaterów?

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla