Skandynawski jazz należy do najciekawszych w Europie od lat 50., kiedy w Sztokholmie i Kopenhadze zaczęli się osiedlać znakomici amerykańscy jazzmani. Młode pokolenie muzyków już tego nie pamiętać nie może, ale ma coś więcej do pokazania niż tylko kopiowanie klasyków zza oceanu - odważne pomysły wypływające z tradycji znacznie szerszej niż jazz. Tak jak dzień wcześniej trio Mopo z Helsinek, tak Soil Collectors z Göteborga dało najciekawszy koncert drugiego dnia festiwalu 12 Points w Dublinie. Festiwal prezentuje najciekawsze i różnorodne zarazem projekty z całej Europy.
Soil Collectors tworzą wokalistki Hannah Tolf i Isabel Sorling oraz perkusista Jonathan Albrektsson. Ich muzyka wypływa z tradycji szwedzkich chórów, a także nowoczesnych form wokalnych, jakie uprawia np. Sidsel Endresen z Norwegii. Ale kto zna twórczość Urszuli Dudziak i jej osiągnięcia na polu łączenia głosu z efektami elektronicznymi, z łatwością znajdzie analogie z Soil Collectors. Urszula Dudziak była rewolucjonistką nagrywając z Adamem Makowiczem album „Newborn Light" w 1974 r. Młode Szwedki dodały do swych niesamowitych głosów coś jeszcze - ideę. Poruszając się w pełnej skali głosu, wydobywając z gardeł szepty i krzyki, mieszając wokalizę z tekstami stworzyły intrygujący spektakl muzyczny. Czarne suknie i wymalowane twarze nie odwróciły uwagi słuchaczy od muzyki, choć ortodoksyjni jazzfani mogliby krytykować odejście od czystej formy.
W jednym z utworów wokalistki odeszły od pulpitów z przystawkami modyfikującymi i wzbogacającymi głosy, weszły w publiczność by zaśpiewać jeden temat bez efektów elektronicznych. Zza perkusji wstał także Jonathan Albrektsson i po chwili okazało się, że interesująco melodeklamuje. Czy to dla wzbogacenia dramaturgii występu czy dla zademonstrowania czystych głosów bez mikrofonów, Szwedzi zrobili mocne wrażenie.
Na elektronice oparli swój koncert muzycy z Dublina - grupa OKO. Wcale nie mieli łatwiejszego zadania, by przekonać własną, wymagającą publiczność. Poszli jednak w stronę, która bywalcom klubów mogła się wydać oklepana, a zwolennikom prawdziwego jazzu, zbyt radykalna. Każdy z czterech muzyków: gitarzysta, klawiaturzysta, perkusista i didżej mieli obok siebie liczne przystawki, a liczba pokręteł przewyższała z pewnością liczbę klawiszy stojącego obok fortepianu. W potoku elektronicznych efektów i samplowanych płyt gramofonowych nie był to instrument bezużyteczny. Jego dźwięk znakomicie kontrastował z technologią w najciekawszym momencie występu grupy OKO. Najciekawszym, bo naprawdę zagranym na instrumentach. Dublińczycy mogą robić furorę na festiwalach muzyki elektronicznej, ale na jazzowym, jak 12 Points wzbudzili kontrowersje. Gdyby tak zrezygnowali choć z połowy urządzeń, byłoby ciekawiej. Ich muzyce elektronika zaszkodziła.
Za ciekawostkę należy uznać występ szwajcarskiego zespołu THALi z wokalistką Sarach Buechi na czele. Uczyła się hinduskiej sztuki wokalnej w Południowych Indiach i połączyła ją z jazzowym akompaniamentem znakomitego zespołu. Warto zauważyć, że profesjonalizm muzyków wiązał się tu z doświadczeniem - wszyscy byli po trzydziestce. Szczęśliwie Sarah Buechi nie śpiewała jak Hinduska, ale jak Europejka, która poznała, na czym tamta sztuka polega i wzbogaciła swój warsztat wokalny. Pochwaliła się też piosenką, która trafiła w Szwajcarii na listę przebojów. Mieszkańcy tego kraju potrafią zaskakiwać swoimi zainteresowaniami.