Gdyby posłużyć się parafrazą piosenki Perfectu „PP wróć", na okładce uwieczniono „twarz, że w mordę dać". Specjaliści od wizerunku wybrali zdjęcie, na którym 19-letni Jake wygląda jak młody Keith Richards. Pod oczami kładą się pierwsze cienie – pamiątka po nieprzespanych nocach.
Po kimś takim trudno się spodziewać popowej pochwały życia. Pierwsza, najważniejsza na płycie piosenka „Lightning Bolt" opisuje młodego człowieka, który idzie przez szare miasteczko o poranku i nawet spotkanie z tą, którą miała być aniołem, kończy się kolejną życiową raną.
Bugg akompaniuje sobie na akustycznej gitarze, a wspomaga go na elektrycznym instrumencie Ian Archer. Grają fenomenalnie – mocno, dynamicznie, jak Bob Dylan na wczesnych albumach. Producenci opakowali dźwięki pogłosem w stylu lat 60., dodając im patynę ery bigbitu.
Album Jake'a jest znakomity, choć eklektyczny. Gitarzysta urodzony w 1994 r., który pierwszy poważny występ na Glastonbury Festiwal zaliczył w 2011 r., nie podąża śladem jednego artysty. W „Teste It" dochodzi do głosu wściekle brzmiąca gitara i otrzymujemy fantastyczny utwór w stylu Arctic Monkeys. Innym razem Jake woli słodsze brzmienia, niemal w stylu The Beach Boys, gdy w „Two Fingers" powraca myślami do rodzinnego Clifton.
Guru młodego artysty jest też Donovan, o czym przekonuje „Seen It All" opatrzone większą dozą melancholii. To zapis weekendowych szaleństw z małą pomocą środków oszałamiających.