„Nie byłem przeciętnym gliniarzem, chociaż nie doczekałem się szczególnego uznania ze strony policyjnych notabli" – tak Dariusz Loranty, znany z telewizyjnych programów ekspert do spraw bezpieczeństwa publicznego, tłumaczy dlaczego zgodził się opowiedzieć o kulisach swej policyjnej pracy w książkowym wywiadzie-rzece. "Spowiedź psa" ukazała się w ostatnich dniach nakładem wydawnictwa Fronda.
Zrobić coś brzydkiego w słusznej sprawie
Myli się jednak ten, kto by sądził, że taki wywiad-rzeka służy głównie autopromocji i idealizowaniu dokonań przez wywiadowanego, a przemilczaniu spraw niewygodnych i wstydliwych. Wręcz przeciwnie. Ze spowiedzi Lorantego wyłania się niejednoznaczna moralnie, a momentami wręcz odrażająca postać policjanta. Emerytowany nadkomisarz przyznaje się do takich czynów, za które – gdyby nie przedawnienie – mógłby powędrować za kraty. Ale, jak twierdzi, działał w słusznej sprawie, zawsze wiedział, gdzie stoi barykada i po której stronie on sam się znajduje. Walka ze złem czasami wymaga posługiwania się metodami, których etyczna i prawna ocena w niewynaturzonej rzeczywistości musiałaby być jednoznacznie negatywna. „Czasem trzeba zrobić coś brzydkiego, żeby osiągnąć określony rezultat" – uzasadnia Loranty, przyznając, że w drodze do jednego z największych swych sukcesów w policyjnej robocie, jakim było ujęcie i przekazanie prokuratorowi najmłodszego mordercy w Polsce (połowa lat 90. XX wieku), siłą wymusił na podejrzanym przyznanie się do winy. Zabrał piętnastolatka w odludne miejsce nad Wisłą, kazał kopać dół i strzelał mu pod nogi. Śmiertelnie przerażony chłopak wskazał miejsce ukrycia zwłok. „To była zdeprawowana jednostka" – odpowiada były policjant na pytanie, czy nie miał oporów moralnych.