Festiwal Artura Rojka słynie nie tylko z różnorodności, ale również z tego, że wychwytuje artystów świeżych, na moment przed ich popularnością. W tym roku był niezwykle zapatrzony w przeszłość. Najważniejsze koncerty zagrali artyści, którzy wielkie sukcesy odnosili 15-20 lat temu, a dziś wracają w aurze legendy.
W piątkowy wieczór The Smashing Pumpkins brzmieli bez zarzutu. Jednak chłód i dystans lidera Billy'ego Corgana udzielił się publiczności i znieczulił ją na dobre wykonanie. W sobotę muzycy Godspeed You! Black Emperor budowali z narastających dźwięków monumentalne gitarowe kompozycje. Kanadyjska formacja powróciła w tym roku z nowym albumem po 10 latach ciszy. Podobnie jak My Bloody Valentine - Irlandczycy zaskoczyli wszystkich z dnia na dzień publikując w sieci nową płytę po wieloletnich perturbacjach. Ich niedzielny koncert wypełnił pole pod sceną główną jak żaden inny. Pod koniec zrobiło się jednak luźniej, bo dawka hałasu jaką zaserwował Kevin Shields z zespołem była trudna do zniesienia. Rozpoczęli mocno - dużo utworów z wielkiego albumu "Loveless" z 1991 r. Zza ścian gitar ledwo przebijały delikatne wokale. Można było ogłuchnąć albo znienawidzić wszelką muzykę. Koncertowe doznanie graniczne. Takich koncertów się jednak nie omija. My Bloody Valentine to ikona gitarowej muzyki, dla miłośników alternatywy zespół-fundament.
Festiwalowego banku nie rozbiły zagraniczne ikony. Czarnym koniem okazał się 63-letni Zbigniew Wodecki z akompaniującą mu grupą Mitch & Mitch. Wspólnie zaaranżowali na nowo płytowy debiut muzyka z 1976 r. Utwory zabrzmiały świeżo, rozbudowane instrumentalnie i wzbogacone chórkami. Wodecki był oszczędny w słowa, z początku wręcz stremowany. Mając do czynienia z młodą, wymagającą publicznością był skupiony i dopiero pod wpływem pozytywnego odbioru rozluźnił się i zaczął grać swobodnie. Sięgał po skrzypce, trąbkę i siadał do fortepianu. OFF-owa widownia odbiła zakładnika Opola i Lata z radiem, a ten z radością zrzucił więzy łączące go z "Pszczółką Mają". Świetnie brzmiały optymistyczne „Rzuć to wszystko co złe", czy przerobiona na bossanovę „Dziewczyna z konwaliami". Muzycy schodzili ze sceny gorąco oklaskiwani, a do końca dnia słychać było wszędzie podekscytowane komentarze. Szkoda byłoby gdyby z tej współpracy nie powstał żaden nowy album.