Kwartet z Nashville nagrał płytę pod każdym względem doskonałą. Tytuł „Mechanical Bull" jest nie bez znaczenia. Mechaniczny byk to urządzenie służące kowbojom do ćwiczeń przed ujeżdżaniem byków. Zabawka to szalona i niebezpieczna – tak jak kariera braci Followillów.
Tuż przed wydaniem albumu muzycy deklarowali, że nie chcą potwierdzać stereotypu pijanego południowca. Nie zawsze tak było. Wokalista Caleb Followill nie wytrzymał napięcia poprzedniego tournée oraz trudów kariery i po kilkudziesięciu minutach jednego z amerykańskich występów, ku zaskoczeniu wszystkich, nagle zszedł ze sceny, zostawiając pozostałych członków grupy oniemiałych.
Rozpad grupy nie był wykluczony. Muzycy posypali głowy popiołem, wzajemnie się przeprosili. Wygląda na to, że pokój, który zawarli, jest trwały. Już pierwszą, przebojową piosenkę „Supersoaker" Celeb wykonuje z ogromną swobodą i radością. Komentując kompozycję, wyznał, że nareszcie przestał udawać dojrzałego mężczyznę, który musi śpiewać w superpoważny sposób. Czuć, że nie przestał być zakłopotany bezpretensjonalnym podejściem do śpiewu. Najlepiej obrazuje to „Rock City" z wesołymi pokrzykiwaniami, które dobrze współgrają z opowieścią o szalonych początkach, gdy kwartet szukał okazji do zwariowanej zabawy, nie unikała tak towarzystwa i bezpruderyjnych panienek.
„Don't Metter" to zwariowany punk rock, inspirowany The Stooges, hymn rozrabiaków, którzy są spragnieni pełnego niespodzianek wieczoru, ostrego seksu lub krwawej bójki. Metthew Followill zagrał rzadko spotykaną na wcześniejszych płytach soczystą solówkę. Z wielką przyjemnością słucha się też stylizowanej na country ballady „Beautiful War". Muzycy skomponowali ją już dawno, wraz z wielkim przebojem „Use Somebody", ale dopiero teraz nabrała odpowiedniego kształtu. Blisko jej do podniosłych hitów U2.
„Family Tree" stało się popisem sekcji rytmicznej. Bas pulsuje z wesołością funky. O ile, niemal w każdej wcześniej piosence Kings of Leon, tlił się smutek i przygnębienie, w tej kompozycji nie ma nawet cienia depresji. Śpiewany chóralnie refren potwierdza, że to najweselsza piosenka kwartetu. Finał również przynosi zaskakującą odmianę – wspaniałą balladę „On the Chin" zagraną z towarzyszeniem gitary akustycznej.