Był młody, próbował zaistnieć w teatrze, co nie było łatwe, choćby z powodu konkurencji. Wiek XIX to czas triumfów kompozytorów francuskich, którzy opanowali paryskie sceny operowe, z trudem tolerując na nich nawet włoskich mistrzów.
Na przełomie lat 50. i 60. ogromny sukces odniósł Charles Gounod ze swoim „Faustem". Bizet pobierał lekcje u tego kompozytora i bardzo go cenił. Jego wpływy słychać w „Poławiaczach pereł", ale urodzony w 1838 roku Georges Bizet miał talent, więc nie musiał nikogo bezkrytycznie kopiować. Szybko zwrócił na siebie uwagę, miał 9 lat, gdy wstąpił do Konserwatorium Paryskiego, w wieku 18 lat był już po scenicznym debiucie swej operetki „Doktor Miracle". Zdobywał też liczne nagrody kompozytorskie.
Nadal czekał jednak na prawdziwy sukces. W 1863 roku rozpoczął pracę nad „Poławiaczami pereł", od razu traktując ich jako dzieło najpoważniejsze w dotychczasowym dorobku. Gdyby był wszakże bardziej doświadczony i miał silniejszą pozycję w muzycznym świecie, nie przystałby łatwo na libretto, jakie przygotowali Michel Carré i Eugene Cormon. Ten drugi po latach wyznał szczerze: „Gdybyśmy uświadomili sobie wówczas, że Bizet obdarzony jest tak wielkim talentem, nigdy nie zaoferowalibyśmy mu równie partackiej literatury".
Rzeczywiście, skorzystali z dobrze znanych operowych wzorów: miłości dwóch mężczyzn do tej samej kobiety wystawiającej na próbę ich przyjaźń, a przede wszystkim z dylematu kapłanki, która odkrywa siłę ziemskich uczuć. Ten temat dobrze znamy z wcześniejszych oper: „Normy" Belliniego czy „Westalki" Spontiniego. Obie były ogromnie popularne w XIX wieku, dziś na scenach pojawia się głównie ta pierwsza.
Carré i Cormon zamierzali umieścić akcję w Meksyku, ale ostatecznie zdecydowali się na Cejlon, zatem realizm miejsca nie miał dla nich większego znaczenia. Liczyła się tajemnicza egzotyka, którą lubiła publiczność. Świadczą o tym didaskalia, w których autorzy piszą o „dzikim krajobrazie cejlońskim", „ruinach hinduskiej świątyni" czy „dzikiej, jałowej plaży".