W Barbican Center utwory Andrzeja Panufnika zagra jedna z najlepszych europejskich orkiestr, London Symphony Orchestra. Wybór miejsca i zespołu nie jest przypadkowy. Wielka Brytania stała się jego drugą ojczyzną, przed laty otrzymał propozycję prowadzenia Londyńskich Symfoników. Odmówił, bo praca dyrygencka przeszkadzała mu w komponowaniu.
Wieczór, współorganizowany przez Instytut Adama Mickiewicza, rozpoczyna zagraniczne obchody setnej rocznicy urodzin Andrzeja Panufnika. W kraju koncert poświęciła mu już Polska Orkiestra Radiowa, ale na razie nie ma wielu oznak pamięci o nim. A przecież słynny dyrygent Sir Georg Solti pisał, że „był najdoskonalszym protagonistą europejskiej tradycji muzycznej".
Skomplikowane losy
Nie są to tylko okolicznościowe słowa wyrażone po śmierci Panufnika w 1991 roku. Tak postrzegał go świat. Yehudi Menuhin poprosił o napisanie koncertu skrzypcowego, koncert wiolonczelowy powstał dla Mścisława Rostropowicza. Symfonie zamawiały u niego orkiestry Londynu, Bostonu czy Chicago.
Dlaczego zatem w Polsce Andrzej Panufnik nie cieszy się uznaniem takim jak Lutosławski czy Penderecki? Różne są tego przyczyny. Pierwsza wynika ze skomplikowanej biografii. Przez ćwierć wieku nazwisko Panufnika i jego utwory zniknęły z oficjalnego życia PRL. A w wolnej Polsce część środowiska miała mu za złe krótkotrwały, intensywny flirt z komunistyczną władzą.
Niemal połowę życia spędził w Warszawie. Tu uczył się, studiował, przeżył okupację i zaczynał komponować. Wczesne utwory przepadły w głupi sposób. Gdy po powstaniowej tułaczce dotarł do swego mieszkania w Śródmieściu, okazało się, że zajęła je jakaś kobieta, która wszystkie nuty wyrzuciła do śmietnika. Odnalazł pojedyncze kartki. Przetrwały jedynie drukowane konspiracyjnie AK-owskie pieśni, w tym „Warszawskie dzieci", które zyskały ogromną popularność.