Willem Dafoe: Wolę zmiany od stabilizacji

Willem Dafoe - o filmie „Grand Budapest Hotel" i ryzyku, jakie musi podejmować - opowiada Barbarze Hollender.

Aktualizacja: 26.03.2014 08:27 Publikacja: 25.03.2014 18:26

Willem Dafoe ur. w 1955 r. Zagrał w około 100 filmach. Nominowany do Oscara za role w „Plutonie” i „

Willem Dafoe ur. w 1955 r. Zagrał w około 100 filmach. Nominowany do Oscara za role w „Plutonie” i „Cieniu wampira”, a do Złotej Maliny za „Speed 2. Wyścig z czasem”. Na zdjęciu w filmie „Grand Budapest Hotel”, który w piątek wchodzi do kin

Foto: AFP

Rz: Pracuje pan z reżyserem „Grand Budapest Hotel" Wesem Andersonem od dziesięciu lat. Czy on się w tym czasie zmienił?

Willem Dafoe:

Każdy z wiekiem się zmienia, ale Wesowi czas płynie inaczej. Dojrzewa i rozwija się, jest bardziej pewny siebie, a jednocześnie nadal otwarty na wszelkie przygody. Pozostaje pełnym entuzjazmu dzieciakiem. Nie wiem, jak to możliwe. Sam się zastanawiam, jak można zachować w sobie tyle ciekawości, tyle zdziwień, tyle nieokiełznanej wyobraźni i humoru.

Republika Zubrowka pokazana w filmie to kraj Europy Wschodniej. Pan wielokrotnie bywał w tym regionie. Widzi pan w „Grand Budapest Hotel" prawdę o naszym regionie?

To jest fantazja, a nie dokumentalny portret. Ja spędziłem w Europie Środkowej trochę czasu. Trafiałem tam z teatrem i z produkcjami filmów. Pracowałem w Rumunii, Bułgarii, dwa razy w Polsce. Czuję mentalność ludzi. Cenię ich entuzjazm. Widziałem, że bardzo chcą zmienić swoje życie i cenią sobie odzyskaną wolność, choć może nie zawsze wiedzą, co z nią zrobić. Ale przecież w szalonej wizji Andersona też jest jakieś źdźbło prawdy. I piękna metafora.

W „Grand Budapest Hotel" zagrał pan niewielką, ale bardzo charakterystyczną rolę.

Dziennikarze pytają mnie czasem, czy aktorowi o wyrobionym nazwisku przystoi przyjmować epizody. W kilka minut trudno stworzyć postać. Ale u Wesa jest inaczej. On nawet w epizodzie daje aktorowi szansę zaistnienia, bo tworzy bardzo wyraziste postacie. A ja lubię takich mocno zarysowanych bohaterów.

Obrazoburcze „Ostatnie kuszenie Chrystusa" Scorsesego i hitowy film „Speed 2. Wyścig z czasem". Mocny „Pluton" Stone'a i bajka o Spider-Manie. Prowokacyjny, bolesny „Antychryst" von Triera i zwariowany „Grand Budapest Hotel". Porusza się pan po skrajnościach.

Nie znoszę rutyny. Jeśli robisz codziennie to samo, tracisz świeżość i ciekawość świata. A to oznacza koniec. Jesteś martwy.

Chyba nie jest łatwo przechodzić z pracy u Larsa von Triera do Wesa Andersona.

Mają zupełnie różne wizje kina i kompletnie inny sposób pracy. Wes jest rewelacyjnie przygotowany, wie, czego chce, a potem robi mnóstwo dubli, żeby dojść do optymalnego ujęcia. Lars kocha improwizować, łapać nastrój chwili. Nie zgadza się na żadne próby, bo uważa, że potem przed kamerą aktor traci świeżość. Aktor musi być elastyczny, dopasować się do każdego stylu pracy. Obu tych reżyserów coś jednak łączy: są artystami. Oryginalnymi, niesztampowymi osobowościami. Dla nich warto się zmieniać.

Współpraca z awangardowymi artystami, od jakiej nigdy pan nie stronił, zwiększa możliwość pomyłki. Podobnie jak udział w hollywoodzkim hicie. Ma pan nie tylko nominacje do Oscara, także Złotą Malinę dla najgorszego aktora roku. Lubi pan ryzyko?

Oczywiście. Bez niego nie ma rozwoju. Zresztą sukces, nagrody, nominacje do Oscarów są fajne. Ale naprawdę budują człowieka klęski. Nie trzeba się ich bać. Muszą się w życiu zdarzać. Zmuszają do refleksji, zmian. A ja się zmian nie boję. Boję się stabilizacji.

To się czuje. Nigdzie nie zapuszcza pan korzeni. Mieszka pan trochę w Stanach, trochę we Włoszech.

Ostatnio chyba nawet we Włoszech więcej, bo moja żona jest rzymianką.

Z Rzymem związany jest też podobno pana następny projekt. I z legendą włoskiego kina.

To prawda. Kręcimy w Rzymie film o ostatnich dniach Pasoliniego. Abel Ferrara zaproponował mi zagranie głównej roli. Pracowaliśmy wcześniej kilka razy. Podczas zdjęć do poprzedniego projektu spytał: „Willem, co sądzisz o Pasolinim?". Powiedziałem: „To jedna z najciekawszych postaci, jakie zdarzyły się ?w kinie". I tyle. A po jakimś czasie Abel zadzwonił: „Zagrasz Pasoliniego?". ?I przysłał mi fascynujący scenariusz.

O sztuce, polityce, homoseksualizmie?

Z pewnością, ale my nie robimy filmu biograficznego. Ferrara chce opowiedzieć o ostatnich dniach tego artysty. Pokazać codzienne życie, namiętności. Przypomnimy książkę „Patrolio", którą napisał przed śmiercią, i projekt, do którego się przygotowywał. W scenariuszu nie ma retrospekcji. Jest za to wiele twarzy Pasoliniego. Dotychczasowe filmy koncentrowały się na morderstwie Pasoliniego. My chcemy pokazać człowieka, artystę. Występują w tym filmie Adriana Asti czy Ninetto Davoli, którzy grali u Pasoliniego. Mam nadzieję, że także dzięki nim uda nam się zbliżyć do prawdy o tym artyście.

Jest rola, o której pan marzy?

Pięknego, wysokiego blondyna o powłóczystym spojrzeniu, za którym szaleją wszystkie kobiety. Pani się śmieje? No, OK, musiałbym się wznieść na wyżyny aktorstwa.

Rz: Pracuje pan z reżyserem „Grand Budapest Hotel" Wesem Andersonem od dziesięciu lat. Czy on się w tym czasie zmienił?

Willem Dafoe:

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"