Rz: Pracuje pan z reżyserem „Grand Budapest Hotel" Wesem Andersonem od dziesięciu lat. Czy on się w tym czasie zmienił?
Willem Dafoe:
Każdy z wiekiem się zmienia, ale Wesowi czas płynie inaczej. Dojrzewa i rozwija się, jest bardziej pewny siebie, a jednocześnie nadal otwarty na wszelkie przygody. Pozostaje pełnym entuzjazmu dzieciakiem. Nie wiem, jak to możliwe. Sam się zastanawiam, jak można zachować w sobie tyle ciekawości, tyle zdziwień, tyle nieokiełznanej wyobraźni i humoru.
Republika Zubrowka pokazana w filmie to kraj Europy Wschodniej. Pan wielokrotnie bywał w tym regionie. Widzi pan w „Grand Budapest Hotel" prawdę o naszym regionie?
To jest fantazja, a nie dokumentalny portret. Ja spędziłem w Europie Środkowej trochę czasu. Trafiałem tam z teatrem i z produkcjami filmów. Pracowałem w Rumunii, Bułgarii, dwa razy w Polsce. Czuję mentalność ludzi. Cenię ich entuzjazm. Widziałem, że bardzo chcą zmienić swoje życie i cenią sobie odzyskaną wolność, choć może nie zawsze wiedzą, co z nią zrobić. Ale przecież w szalonej wizji Andersona też jest jakieś źdźbło prawdy. I piękna metafora.