Na początku swojej kariery, kiedy Finowie wykonywali przede wszystkim utwory Metalliki, proponowali słuchaczom nietypowe i ciekawe podejście do metalu. Muzyką Apocalyptiki zachwycali się zarówno fani tego gatunku jak i muzyki symfonicznej. Z czasem grupa obrała inną ścieżkę kariery, oddalając się od tego co przyniosło mu sławę – na chwilę powracając do czasów świetności płytą „Wagner Reloaded". Stopniowo, na kolejnych wydawnictwach zaczęli gościnnie pojawiać się wokaliści, a do muzycznych aranżacji dodawano więcej instrumentów, wśród których coraz bardziej ginęły lubiane przez wszystkich wiolonczele.

Niestety, najnowsza płyta „Shadowmaker" nie zmienia tego stanu rzeczy, a Apocalyptika podąża obraną wcześniej drogą. Słuchając najnowszego krążka można odnieść wrażenie, że jest to album młodego zespołu, który postanowił wzbogacić swoją muzykę odrobiną symfonicznych motywów. Słowo „odrobiną" nie jest tutaj przypadkowe. Wiolonczele, choć w zespole są aż trzy, stanowią tylko dodatek do pozostałych instrumentów i wokalu.

Kompozycje na płycie „Shadowmaker" są nierówne. Z jednej strony znajdują się tutaj dobre instrumentalne utwory jak „Reign of Fear" czy „Riot Lights", w których wiolonczele są odpowiednio wyeksponowane. Niestety, z drugiej strony otrzymujemy utrzymane w popowej stylistyce utwory takie jak, „Cold Blood", „Slow Burn" czy balladę „Hole in my Soul". Na uwagę zasługują jeszcze tytułowy „Shadowmaker" i filmowe „Sea Song" - słychać w nich umiejętności kompozytorskie i muzyczne wykształcenie Finów.

„Shadowmaker" jest płytą przeciętną. Parę przyzwoitych kompozycji nie jest w stanie obronić całości. Zespół od lat systematycznie traci swoją oryginalność i jest to cena za chęć dotarcia do masowego odbiorcy. W najnowszych kompozycjach słychać jednak nutkę nadziei. Pojawiają się w nich fragmenty pokazujące, że Finowie nie zapomnieli jak gra się na wiolonczelach. „Shadowmaker" jest wyraźnym znakiem, że już najwyższy czas, by wrócić do tego, co potrafią robić najlepiej.