Prawda jest dziś w cenie. Nawet najwięksi artyści kina chętnie sięgają po autentyczne wydarzenia i bohaterów, którzy naprawdę istnieli. Festiwal Camerimage otworzą jutro dwa filmy, których twórcy sięgnęli po fakty.
Steven Spielberg w „Moście szpiegów" opowiada o Jamesie Donovanie, który w 1957 r. zdecydował się bronić przed sądem rosyjskiego szpiega Rudolfa Abla. A pięć lat później stał się negocjatorem w sprawie wymiany swojego klienta na zatrzymanego przez Rosjan amerykańskiego pilota Francisa Gary'ego Powersa.
Powinność prawnika
Spielberg zrobił film arcyciekawy i niejednoznaczny. Sportretował człowieka, który wierzy, że posłannictwem jego zawodu jest obrona ludzi. W okresie zimnej wojny, gdy inni prawnicy nie chcą się podjąć obrony Rosjanina, on uważa to za swoją powinność. Ma dla Abla rodzaj szacunku. I udaje mu się wybronić go przed karą śmierci, choć płaci za to wysoką cenę: siebie i rodzinę naraża na represje ze strony ogarniętych zimnowojennym strachem Amerykanów.
Pięć lat później z wroga publicznego numer 1 zamienia się w bohatera. Negocjując z Rosjanami, wymienia Abla nie tylko na pilota, którego chce odzyskać amerykański rząd, ale też na doktoranta aresztowanego w Berlinie i pokazowo oskarżonego o szpiegostwo.
Ale i tutaj Spielberg sięga głębiej. Donovan, oskarżając kiedyś hitlerowskich zbrodniarzy w Norymberdze, musiał używać argumentu, że człowiek nie tylko wykonuje rozkazy, ale też ma własne sumienie. Broniąc Abla, twierdził, iż był on lojalny w stosunku do własnego kraju i przełożonych. I polubił tego spokojnego, jakby wycofanego człowieka, który niczego się nie wypierał. A teraz może podejrzewać, że oddając go w ręce rodaków, skazuje go na śmierć jako człowieka, który wie zbyt dużo. Dokonując wymiany więźniów, Donovan długo będzie stał na moście Glienicke i patrzył na samochód, którym Abel odjeżdża w nieznane.
Scenariusz „Mostu szpiegów" napisali bracia Coen. I to się czuje. Dużo tu dystansu do świata i specyficznego Coenowskiego humoru. Choć podejrzewam, że finał pochodzi już od Stevena Spielberga, który przed napisami końcowymi lubi przypomnieć o amerykańskich wartościach: załopotać narodowymi flagami czy podkreślić rolę rodziny.