Chociaż filmy takie „Koszmar z ulicy Wiązów”, „Obcy”, „Egzorcysta” czy ostatnio „Blair Witch Project” weszły do kinowej klasyki, choć „Lśnienie” Stanleya Kubricka, „Ptaki” Alfreda Hitchcocka, „Piknik pod Wiszącą Skałą” Petera Weira czy „Dziecko Rosmary” Romana Polańskiego to prawdziwe dzieła – horror wciąż kojarzy się przede wszystkim z odcinanymi głowami, szalejącymi duchami i kubłami czerwonej krwi wypływającymi z ciał wampirzych ofiar. Tymczasem horror na ekranie rozbraja czasem nasze autentyczne lęki, a strach jest uczuciem, które w kinie może wybrzmieć bardzo subtelnie.
W programie tegorocznej Netia Off Camera znalazł się cykl „Strach się bać”. Wprowadza go niejako dokument „Fear Itself”, w którym reżyser Charlie Lyne prowadzi widza przez historię strachu. Zadaje przy tym najprostsze pytania: Dlaczego lubimy się bać? Co ludzi przerażało w różnych czasach? Jak twórcy budują na ekranie dramaturgię wbijającą widza w fotel? Wszystko to ilustrowane jest scenami z wielkich filmowych horrorów.
Dalej można już oglądać opowieści fabularne - siedem filmów, bardzo zresztą różnych. Szczególnie polecam „Upadające”, w której Carol Morley cofa się do lat 60. Angielska prowincja, pensja dla dziewcząt. Uwięzione w szkolnych mundurkach i rygorystycznych przepisach nastolatki zaczynają odkrywać swoją seksualność. Tragedia przychodzi, gdy jedna z nich umiera w niewyjaśnionych okolicznościach. Inne zaczynają popadać w dziwny trans.
Za tym filmem kryją się bolesne wspomnienia samej reżyserki. - Straciłam tatę bardzo wcześnie, więc wiem, co to znaczy dorastać bez ojca. Ojciec mojej bohaterki Lydii wprawdzie nie umarł, ale jego nieobecność spowodowała poważną rodzinną traumę – tłumaczy.