Kiedy PJ Harvey zdecydowała się na przyjazd do Gdyni na Openera – sama wybrała miejsce koncertu. Zamiast na dużej scenie, wolała śpiewać w namiocie. Chociaż był gigantyczny na 15 tysięcy fanów, nie wszyscy zmieścili się w jego przestrzeni. Kilka tysięcy oglądało występ korzystając z telebimów. Teraz takiej możliwości nie będzie, zaś Torwar mieści tylko około 5 tysięcy osób.
Artystka przyjedzie do Warszawy opromieniona sukcesem albumu „The Hope Six Demolition Project".
„Polecę za granicę, mówiąc sobie: opiszę to, co widzę" – śpiewa PJ Harvey w piosence „The Orange Monkey" z tego najnowszego albumu. To klucz do całej płyty, choć warto wspomnieć, że rolę, którą sobie wyznaczyła, zdefiniowała na poprzedniej „Let England Shake" (2011). Nazwała siebie wtedy „oficjalnym muzykiem wojennym", co jest oczywiście nawiązaniem do formuły korespondenta wojennego w dziennikarstwie. Poleciała do Kosowa, Afganistanu, ale i Waszyngtonu.
- Zbieranie informacji z drugiej ręki nie było tym, o czym chciałam pisać – mówiła. - Chciałam poczuć powietrze i zapach ziemi krajów, którymi byłam zainteresowana, spotkać się z ich mieszkańcami powiedziała.
Społecznościowy charakter albumu znalazł odbicie w formie nagrania. Płyta została zarejestrowana w londyńskiej rezydencji Somerset House. W sesji mogła brać udział publiczność, rzecz jasna nie nagrywając piosenek, tak by nie znalazły się na rynku bez zgody artystki. Podobna wspólnota zrodziła się podczas koncertu w Gdyni i podobnie powinno być w Warszawie