– Unikam piosenek, w których wcielam się w kokietkę. Na początku autorzy dostarczali mi głównie takie teksty i już mi się przejadły – mówi z uśmiechem Hanna Banaszak – Teraz staram się uwodzić poważniejszymi utworami…
I to się udaje. Znam fanów tropiących wszystkie jej występy, gotowych siedzieć na schodach. W Warszawie koncertuje z wielomiesięcznymi przerwami, za każdym razem inaczej konstruując występ, dodając nowe elementy. Poza tym Hanka Banaszak jest na naszym muzycznym polu unikatem: ogromna skala głosu, wyczucie swingu, aktorski talent i wielka kultura sceniczna. Bez trudu żongluje gatunkami muzycznymi. Zmienia głos od niskiego, nieco zachrypniętego szeptu w melodeklamacjach, po przenikliwe wysokie dźwięki, kiedy wokalizą udaje trąbkę. Do tego wdzięk, poczucie humoru i klasa. Nic dziwnego, że śpiewa przy pełnych salach. Nawet mróz nie zraził publiczności.
Nova Scena Romy nie rozpieszcza artystów – coś nie tak z klimatyzacją, powietrze suche. Banaszak dała radę przeciwnościom, choć skarżyła się, że górne tony brała z trudem.
Od kilku lat występuje z tym samym zespołem (zmienił się jedynie basista). To kwartet wirtuozów-kompozytorów, w razie czego gotowych zaśpiewać. Tym razem zademonstrowali wokalne umiejętności, opisując zmienne humory bohaterki wieczoru (słowa napisał Wojciech Młynarski).
„Banaszak Hanka, dobra albo zła” nie pozostała dłużna – i w tym samym żartobliwym tonie opisała grupę. Podobnie zabawowych utworów tym razem nie było. Artystka (Banaszak nie cierpi określenia gwiazda) skłania się ku tekstom refleksyjnym i poważnym. Nawet sama się mityguje, czy aby nie przesadza z filozofią na scenie.