Szczęście w domku z dykty

Urszula wydała album „Dziś już wiem”, pierwszy od dziewięciu lat. W piosenkach wraca do dzieciństwa i młodości

Publikacja: 10.04.2010 02:55

Szczęście w domku z dykty

Foto: materiały prasowe

Tytułową piosenkę radia grały już w 2005 r. Zapowiadała premierę płyty, do której ostatecznie nie doszło.

– Muzyka była gotowa, ale poległam na tekstach. Grzebanie w nich zajęło mi kilka kolejnych lat.

Urszula nie mogła się odnaleźć po śmierci Stanisława Zybowskiego (2001), z którym dzieliła życie i scenę.

– Mam nowego partnera, jest dobrym ojcem, ale ciągle musimy pracować nad związkiem.

W „Dziś już wiem” Urszula śpiewa o rozpaczy sięgającej gwiazd.

– Ale to również piosenka o nadziei, że Staszek będzie towarzyszył mi zawsze. Zawsze brał się z życiem za bary, jak na prawdziwego mężczyznę przystało. Chronił mnie, dawał poczucie bezpieczeństwa. Tęsknię do tamtego życia. Byliśmy zgraną parą. Nie rywalizowaliśmy w niezdrowy sposób. Był jasny podział ról: on grał, ja śpiewałam.

[srodtytul]Wakacje nad jeziorem[/srodtytul]

Puste miejsce na estradzie wokalistka zapełniła muzykami, którzy znali Zybowskiego.

– Po odejściu Stasia nie potrafiłam nagrać płyty z kimś obcym. Niezastąpiony okazał się Maciej Gładysz.

To jeden z najlepszych polskich gitarzystów. Grał w Human i towarzyszył wiele lat Edycie Bartosiewicz. Wyprodukował najnowszy album Urszuli, na którym piosenkarka wraca do lat dzieciństwa i młodości. Ostatnia kompozycja nazywa się „Wstaje nowy dzień”. Można odnieść wrażenie, że piosenki są życiowym remanentem.

– Szczerze mówiąc, nie miałam takiego zamysłu, nie wszystkie teksty są mojego autorstwa. Pomagali mi Beata Kozidrak i Krzysztof Jaryczewski.

Fenomen piosenek polega na tym, że odwołują się do przeżyć, które były udziałem wielu Polaków, m.in. skromnych, ale szczęśliwych rodzinnych wakacji nad jeziorem.

– Przez kilkanaście lat spędzałam lipiec i sierpień nad podlubelskim Firlejem. Najpierw jeździłam tam na kolonie, a potem na wczasy z rodzicami w kempingowym domku należącym do fabryki Gracja. Takim z dykty, bez łazienki. Prysznice były dopiero w pawilonie, gdzie znajdowała się również stołówka i odbywały się wieczorki taneczne.

Ojciec Urszuli przewodniczył radzie zakładowej Gracji, fabryki odzieżowej z filiami w całym kraju.

– Był typem działacza społecznego. Myślał o innych, o sobie na końcu. Z tamtych lat zostały nam domki nad Firlejem. Kiedy zakład pozbywał się zniszczonego ośrodka, tata zdecydował o kupnie czterech dla naszej rodziny – po 5000 zł. Wyremontowaliśmy je i każdego roku wszyscy spotykamy się nad jeziorem. Wielu znajomych zbudowało sobie wille. Żyją luksusowo, ale pozamykali się w tych swoich pałacach. My wciąż jesteśmy razem.

Tata Urszuli był również menedżerem zakładowego zespołu ludowego.

– Myślał, że będę z nim występowała, grając na akordeonie. Też miałam takie plany. Potem mi przeszło.

Pod koniec lat 70. Urszula zaśpiewała w Opolu. Bez sukcesu.

– Nie mogłam odnaleźć się w środowisku.

Ale została zapamiętana i w 1980 r. przyjęła zaproszenie do Sopotu, gdzie śpiewała jako chórzystka.

– Odbywało się zbiorowe słuchanie Radia Wolna Europa pomiędzy próbami. Zbieraliśmy pieniądze dla strajkujących stoczniowców, które zawieźli Piotr Schulz i Grażyna Łobaszewska.

[srodtytul]Czuję się wolna[/srodtytul]

Karierę z prawdziwego zdarzenia rozpoczęło spotkanie z Romualdem Lipko.

– Pamiętam siebie przed sceną jednego z lubelskich koncertów, i jego – wysoko ponad moją głową. I nagle się spotykamy. Sparaliżowało mnie. Ale umówiliśmy się na nagrania.

Kiedy rozmawia się z Romualdem Lipko o wokalistach, z którymi współpracował, można poczuć, że ma do nich dystans. Zawsze widzi siebie na pierwszym planie.

– Co mam powiedzieć...? To nasz mistrz. Zawsze byłam z nim w dobrych relacjach. Za granicą, w czasie wolnym, wszyscy rozbiegali się na zakupy, a my siadywaliśmy przy kawie, przy fortepianie. Gadaliśmy, śpiewaliśmy. No, a kiedy szedł na zakupy – to do takich sklepów, których my nie odwiedzaliśmy. Prywatnie, na imieninach, się nie widywaliśmy. Budka Suflera to było jednak starsze pokolenie.

Weszli razem do studia w czerwcu 1982 r.

– Czas był nieciekawy, ale może właśnie dlatego „Latawce, dmuchawce, wiatr” spodobały się ludziom. Dawały nadzieję na lepszą przyszłość, kiedy będzie można powiedzieć „Za nami z betonu świat”.

Wielu wspomina tamten okres z nostalgią.

– Nie ma na nią rady, ale rozsądek mówi, że dziś jest lepiej. Czuję się wolna i niezależna. Nie jest to związane z pieniędzmi, bo dziś są, a jutro może ich być mniej. W wolnej Polsce nie od początku było nam tak różowo. Po powrocie z Ameryki musieliśmy walczyć o pozycję od nowa.

Ostatnio wielu artystów dało się zbałamucić reklamie, telewizji. Uznali, że bez udziału w idiotycznych programach nie można funkcjonować na muzycznym rynku.

– Nie zgadzam się. Co prawda, znajomi i sąsiedzi namawiają mnie, żebym gdzieś zatańczyła. A ja zatańczyć albo obnażyć się mogę – ale prywatnie. Wolę, żeby ludzie znali mnie z moich piosenek. Dlatego cieszę się, że urodziłam tę płytę. Czuję się teraz taka lekka.

Odwiedź stronę artystki [link=http://www.urszula.art.pl]www.urszula.art.pl[/link]

Tytułową piosenkę radia grały już w 2005 r. Zapowiadała premierę płyty, do której ostatecznie nie doszło.

– Muzyka była gotowa, ale poległam na tekstach. Grzebanie w nich zajęło mi kilka kolejnych lat.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Kultura
Złote Lwy i nagrody Biennale Architektury w Wenecji
Kultura
Muzeum Polin: Powojenne traumy i dylematy ocalałych z Zagłady
Kultura
Jeff Koons, Niki de Saint Phalle, Modigliani na TOP CHARITY Art w Wilanowie
Kultura
Łazienki Królewskie w Warszawie: długa majówka
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem