Koncepcja narodziła się rok temu podczas spotkania autorskiego w Olkuszu. Jego bohaterami byli dwaj poeci – Wojciech Bonowicz i Marcin Świetlicki. Ten pierwszy, zapytany o poetę religijnego ze swego pokolenia, wskazał na… sąsiada. I to właśnie Bonowicz ułożył zbiór „Nieoczywiste”. Tom zawiera 15 premierowych utworów i 62 już drukowane. Najstarsze są sprzed ćwierćwiecza, najmłodsze mają rok. Nie szkodzi, nie widać pęknięć.
Całość podzielona na cztery części – nie wedle chronologii, lecz w rytm wewnętrznego uczuciowego dojrzewania.
„Nieoczywiste” wydało mi się fascynującym kontrastem wobec „Miłości szczęśliwej i innych wierszy” Wisławy Szymborskiej. Zbiegiem okoliczności obydwie antologie ukazały się równocześnie (obydwie też zostały skomponowane przez poetów!). Noblistka jest mądra i pełna wyrozumiałości dla losu, przeznaczenia, uczuć. Świetlicki buntuje się, rozpacza, pomstuje na bliźnich. To antyteza świętego. Borsuk i mizogin. Zwykły grzesznik, tyle że swej niedoskonałości świadomy.
Szorstki język, kanciasta fraza, namolne repetycje. I wyczuwalna w tym nieuładzeniu szczerość. Ekspiacje na przemian z zachwytem nad cudem istnienia. To bierze, porywa.
Lubię go też za odwagę myślenia i działania pod prąd: „Nie jestem naród. Tak się porobiło. / Nie chcę tego odkręcać”. Świetlicki gardzi supermarketem, McDonaldem, komórką i telewizorem. Wie, że te wynalazki zakłócają duchową wiwisekcję.