Jeszcze w połowie lat 90. XX wieku ribolla gialla była zwykłym śmieciem. Zanikającą odmianą, traktowaną jako co najwyżej wypełniacz, dodatek do innych białych win lub do uprawiania w przydomowych ogródkach. Jak pisała Jancis Robinson, słynna dziennikarka winiarska w swojej książce „Guide to Wine Grapes”, ribolla stanowiła co najwyżej jeden procent upraw białych odmian w całym regionie Friuli przeznaczonych na wina jakościowe. Ona także uważała ją za mniej niż średniej wartości szczep dla lepszych win.
Podobnie było po słoweńskiej stronie granicy, gdzie zwą ją zlata rebula. Kiedy w 1995 r. objeżdżałem różne winiarnie friulijskie z Collio i Colli Orientali del Friuli, bo to główne miejsce jej upraw w tym regionie Włoch, można było pojechać do wiejskiego sklepiku i zatankować pięciolitrowy baniak ribolli do użytku domowego, nie oglądając się na cenę. Dziś trzeba często dać za butelkę 15 euro! A najlepsze winiarnie żądają nawet 25 euro! I wcale nie w każdym butiku można je kupić.Przyczyną nie jest wcale tyleż fascynujące, co niejasne pochodzenie szczepu. Przede wszystkim wpłynęła na to całkowita zmiana wytwarzania win z tej odmiany, no i moda. Wielu ludzi pijących na co dzień wino do obiadu czy kolacji jest już znudzona merlotami, cabernetami, chardonnay czy nawet włoskimi sangiovese. Szukają małych, niszowych odmian lokalnych, by móc posmakować czegoś nowego. A jeśli jest to dobre (i modne właśnie), są gotowi nawet zapłacić więcej niż za zwykłe chianti czy san giminiano.
Ale odkrywanie pochodzenia takich szczepów też jest dla nich ciekawe. A ribolla ma się czym pochwalić. Zapisy o jej uprawie na dzisiejszym pograniczu włosko-słoweńskim sięgają XII wieku. Są niejasne, bo niektórzy wywodzą jej nazwę od greckiej odmiany robola, pochodzącej z wyspy Cephalonia. Ale za takie porównania można od Słoweńców dostać kopniaka. Co prawda na wspomnianą wyspę zapuszczali się kupcy weneccy, ale po co mieliby importować odmianę, skoro mieli dość własnych szczepów. Wśród naukowców zdania są podzielone, a jakoś nikt do dziś nie pokwapił się, by zbadać kod genetyczny obu szczepów.
Słoweńcy – piszę tak, bo według moich prywatnych szacunków ogromna większość upraw ribolli-rebuli jest dziś w ich rękach i to oni zainicjowali jej rewitalizację – uważają ją za rodzimą. Wywodzą jej nazwę od włoskiego słowa „ribollire”, co oznacza „powtórnie zawrzeć, zagotowć, zafermentować”. Odmiana ma bowiem zdolność do gromadzenia sporej ilości cukru, co sprawia, że nie da się przerobić na alkohol przed nastaniem zimy. W czasie chłodu wino „usypia”, by na wiosnę ponownie zacząć fermentować. Do mnie to przemawia bardzo obrazowo, bo ribollita to toskańska, jedna z najlepszych zup na świecie, zagęszczana chlebem. Wywodzi się z czasów biedy, kiedy gotowało się ogromny gar potrawy na kilka dni i codziennie ją odgrzewało, a z każdym dniem stawała się lepsza, jak nasz bigos. Ale to tylko moja dygresja.
Faktem jest, że do XX wieku ribolla robiła karierę w Europie Środkowej (Friuli było przez wieki częścią monarchii austro-węgierskiej), by na początku tegoż wieku całkowicie niemal polec. Sprawiły to sprowadzane masowo odmiany francuskie, głównie zaś pinot bianaco, pinot grigio czy chardonnay – łatwiejsze w uprawie, i na które zapotrzebowanie rosło.Poległaby do dziś całkowicie, gdyby spraw w swoje ręce nie wzięli młodzi gniewni włoscy Słoweńcy, tacy jak Primosic i Fiegl. Zainwestowali w nowy sterylny sprzęt, zmienili zasady produkcji i ruszyli do szturmu.