Liverpool pokazuje zaś, że ów tytuł zobowiązuje nie tylko do organizowania atrakcyjnych imprez u siebie. Daje też szansę, by zareklamować się na całym kontynencie.
Kultura zresztą coraz bardziej przypomina gospodarkę. W obu dziedzinach atrakcyjne wyroby powstają w międzynarodowych zespołach. Opera szczególnie nadaje się do takiej kooperacji, bo jest zrozumiała dla każdego, kto chce się nią zainteresować. A „Emilia z Liverpoolu” Gaetano Donizettiego staje się symbolem naszych czasów, jej bohaterem jest bowiem Włoch wychowany w Hiszpanii, który przybywa do Anglii, by tam się ożenić.Liverpool odkurzył to niewystawiane XIX-wieczne dzieło i jako Europejska Stolica Kultury zaangażował artystów z wielu krajów. Z Gdańska, gdzie także odbywały się przesłuchania chętnych, przyjęto sporą grupę muzyków. Po brytyjskiej premierze przedstawienie ruszyło w podróż po Europie, zaczynając ją właśnie od Polski.
Czy warto było przypomnieć ten utwór? Donizetti napisał ponad 70 oper, więc nie raz powtarzał swe pomysły. W „Emilii” znanych wątków mamy w nadmiarze. Oto wskutek burzy przy grobowcu matki tytułowej bohaterki spotykają się: uwiedziona kochanka, porzucony przez nią ukochany, jej dawny narzeczony, jego obecna oblubienica, a także zaginiony przed laty ojciec. Po dwóch godzinach, gdy wszyscy już się rozpoznali i wybaczyli sobie przewinienia, banalną intrygę może zwieńczyć happy end.
Na szczęście to wszystko Donizetti ozdobił muzyką. I choć nie wyszedł poza schemat, jego arii, duetów, a zwłaszcza mistrzowskich scen zbiorowych słucha się z przyjemnością. Tu na dodatek świetnie przeplata melodie tragiczne z żartobliwymi, gdyż „Emilia z Liverpoolu” należy do dawnego gatunku oper semi-seria, łączącej wątki poważne z komediowymi.
Tego pomieszania konwencji nie umiał wykorzystać hiszpański reżyser Ignacio Garcia. Jego przedstawienie jest nazbyt serio, a przede wszystkim dostosowane do podróży. Jedyny element scenografii – grobowiec matki – też został zaprojektowany tak, by dało się go łatwo zapakować i przewieźć.