Na nic zdadzą się najoryginalniejsze rozwiązania inscenizacyjne, jeśli opera Donizettiego nie zostanie zaprezentowana w możliwie najdoskonalszym kształcie muzycznym. Wielu zresztą reżyserów obawia się kontaktu z tym arcydziełem belcanta. Kilka lat temu na przykład Mariusz Treliński odmówił przygotowania „Łucji z Lammermooru” dla nowojorskiej Metropolitan. Dopiero niedawno zdecydował się z nią zmierzyć na scenie Teatru Maryjskiego w Petersburgu.

W warszawskiej Operze Narodowej premierę „Łucji z Lammermooru” przygotowuje Michał Znaniecki, inny polski reżyser pracujący na europejskich scenach. Ale też wie, że musi docenić geniusz kompozytora. – Donizetti – uważa Znaniecki – sam wyznaczył granice i wskazał, gdzie może działać reżyser, gdzie zaś powinien pozwolić wykonawcom zaśpiewać.

W swojej pracy teatralnej we Włoszech, Hiszpanii czy Francji ten 39-letni reżyser dał się zresztą poznać jako człowiek kompromisu. Potrafi pokazać tradycyjne dzieła w sposób oryginalny i nowoczesny, zawsze jednak pamięta o tym, że to muzyka przede wszystkim kreuje operowy świat. W tym zapewne tkwi tajemnica jego artystycznych sukcesów.

Opera Narodowa postarała się zresztą, by „Łucja z Lammermooru”, która po latach wraca na warszawską scenę, zaprezentowała się jak najbardziej interesująco. Partnerką Michała Znanieckiego jest słynna Włoszka Franca Squarciapino, znana w świecie projektantka teatralnych i filmowych kostiumów, która lubi łączyć historię ze współczesnością.

Nad stroną muzyczną przedstawienia czuwa Will Crutchfield. Amerykański dyrygent już wcześniej udowodnił warszawskiej publiczności, że jest świetnym znawcą belcanta, a swą wiedzą potrafi podzielić się z orkiestrą i przede wszystkim ze śpiewakami. Jak będzie tym razem i czy muzyka zatriumfuje nad słowem, przekonamy się na premierze.