Młodego polskiego barytona niewątpliwie nobilituje takie towarzystwo, ale nie powinien mieć kompleksów. – Kiedy spotkałem Mariusza Kwietnia w nowojorskiej Metropolitan na próbach „Don Pasquale” – opowiada Juan Diego Florez – zakrzyknąłem z podziwu. Byłem pod wielkim wrażeniem brzmienia i barwy jego głosu.
Na płycie nie usłyszymy ich w duecie z tej opery, ale jest fragment innego arcydzieła Gaetana Donizettiego – „Napoju miłosnego”. Scena, w której pyszałkowaty sierżant Belcore (Kwiecień) dzięki odpowiedniej sumie pieniędzy uzyskuje zgodę Nemorina (Florez) na wcielenie go do wojska i w ten sposób pozbywa się konkurenta do ręki Adiny, ma autentyczny wdzięk.
Peruwiański tenor swobodnie przemyka po górnych dźwiękach, Polak wtóruje mu ciepłym, miękkim barytonem, ich głosy są doskonale zestrojone. To jeden z najlepszych numerów tego albumu.
Wokalne produkcje Floreza są jak samochody Forda z początkowej epoki motoryzacyjnego boomu. Fabryka dostarczała model w każdym kolorze, pod warunkiem że będzie to czarny. Peruwiańczyk może śpiewać, co chce, pod warunkiem że jest to włoskie belcanto. Tego chce publiczność. W operach Rossiniego, Belliniego i Donizettiego z pierwszych dekad XIX stulecia jest niedościgniony. Nie ma dziś drugiego tenora na świecie, który cukierkowe melodie interpretowałby z taką lekkością, a przy tym udowodnił, że kryją się w nich prawdziwe, ludzkie emocje.
Florez nie chce jednak się powtarzać. Na nowej płycie umieścił, co prawda, kilka swych popisowych numerów, jest aria z „Córki pułku”, którą na przedstawieniach w Londynie, Wiedniu czy Nowym Jorku widzowie przyjmują niekończącymi się owacjami, lub romans z „Napoju miłosnego”, interpretowany w sposób niedościgły dla kolegów tenorów. Ale dodał do nich kilka scen z innych oper.